sty 092009
 

VIII Polskie Spotkanie Telemarkowe już za nami. Spotkanie tym razem koncentrowało się wokół nowo otwartych tras Szczawnika w Ośrodku Narciarskim Dwie Doliny. Dwie Doliny to po prostu Wierchomla plus Szczawnik. Dzięki nowej trasie schodzącej do Szczawnika łatwodostępne stały się polany i zbocza rzadkich lasów bukowych o różnym stopniu nachylenia. Tym samym ośrodek bardzo zyskał jako miejsce, w którym można zacząć swoją przygodę ze zjazdami pozatrasowymi, co nieomieszkaliśmy wykorzystać.

Było nas sporo; ponad piećdziesiąt osób aktywnie telemarkujących, razem z rodzinami i zainteresowanymi znajomymi około osiemdziesiąt. Pełen przekrój zaawansowania, począwszy od osób, które po raz pierwszy założyły narty telemarkowe, skończywszy na doświadczonych, bardzo dobrze jeżdżących telemarkowcach.

Warunki śniegowe dopisały. Było już na tyle śniegu, że dało się jeździć poza trasami. Nawet w lesie warunki były całkiem znośne. Dzięki temu szkółkę dla bardziej zaawansowanych (piątek po południu) przenieśliśmy poza trasę. Śniegu było na tyle, że można było na własnej skórze poznać przedsmak tip-dive’u tylnej narty. Początkujący też mieli co robić. Łagodny stok przy orczyku u góry trasy Szczawnika zapełnił się osobami stawiającymi pierwsze kroki w telemarku. Potem część początkujących twardo jeździła poza trasą z bardziej zaawansowanymi; takie nowe telemarkowe harpagany rosną :)

W przyszłym roku spróbujemy rozbić zajęcia na mniejsze grupki i zaangażować doświadczonych uczestników, aby wykorzystać ich potencjał, a jednocześnie zwiększyć efektywność lekcji.

W sobotę rozegraliśmy Zawody z cyklu Otwartych Mistrzostw Polski w Jeździe Na Nartach z Wolną Piętą w Najdziwniejszy Sposób. Upominki dostarczyła firma K2. Przy ocenie zwracaliśmy uwagę na poprawny telemark, zaangażowanie, technikę oraz oczywiście na tzw. jajo :) Staraliśmy się każdy wyczyn uwiecznić, co nie było łatwe przy zapadającym zmroku i narastającym mrozie. W bezruchu było naprawdę zimno. Zresztą, najwyraźniej tego samego zdania był pisak, którym mieliśmy robić notatki. Po kilku minutach bezczelnie zamarzł. A oto nagrodzone przejazdy:

- Wojtek – bezparodnowy atak na tyczkę;
- Leszek – pełne zaangażowanie, aż odrywał się od śniegu;
- Zbyszek – wysokiej jakości pady na. tzw. pinheada (niestety nie zachowało się nagranie);
- Tomek – trzy słowa wymierzone w komisję i problemy z filmowaniem gotowe;
- Marek – drugi takiej jakości śpiew można najbliżej usłyszeć w Tyrolu;
- Erwin – kto czytał Świętą Białą Książeczkę ten wie co to za ewolucja;
- Dziewczyny – piękna praca grupowa.

W sobotę i w niedzielę była możliwość przetestowania nart firm K2 oraz G3. Wybór był szeroki, a zainteresowanie – rzecz jasna – duże. Każdy miał możliwość pojeżdżenia na przynajmniej kilku różnych modelach. Wrażenia z jazdy na tych nartach znajdziecie na naszym Forum Telemarkowym (wątek „Testy nart na PST 2009″). Jeszcze raz dziękujemy Maćkowi Kasperczakowi (G3) i Piotrkowi Gąsiorowskiemu (K2) za przybycie na Spotkanie i umożliwienie jazdy na tych doskonałych nartach. Nadmienię jeszcze, że dzięki Sławkowi Pilchowi była dostępna do jazdy jedna para nart polskiej produkcji (!), mianowicie Majesty Doppler FS. Mamy nadzieję, że w przyszłym roku będziemy mieli możliwość przetestować więcej nart tej firmy – szczególnie interesujące wydają się narty z serii BC.

Ale Spotkanie to nie tylko wydarzenia na stoku. To także wspólne wieczory przy ciasteczkach, piwie i od tego roku przy projektorze. Atmosfera wieczorami, jak zawsze, doskonała. To możliwość, żeby na spokojnie porozmawiać z innymi, podzielić się spotrzeżeniami odnośnie sprzętu, techniki, pożartować i pośpiewać. A propos śpiewu; grupa gitarowa coraz mocniejsza – Mariusz, Pik i Śledziu nie próżnowali.

Projektor też nie próżnował – oglądnęliśmy takie filmy telemarkowe jak Powderwhore 07, The Pact, Open Windows. Nawet Steep się gdzieś zaplątał.

Z innych atrakcji: w sobotę wieczór Piotrek Kapustianyk przeprowadził prezentację dotyczącą telemarku, jego historii, podstawowych ewolucji telemarkowych i metodyki nauczania. Prezentacja multimedialna była tym ciekawsza, że zawierała krótkie fimy pokazujące dane ewolucje i skręty. Dla osób nie obeznanych z terminologią techniki narciarskiej był to dobry sposób na zrozumienie danej ewolucji. Osobiście postanowiłem opanować przedstawiony przez Piotrka skręt rotacyjny i WN. Pierwsze próby wypadły pomyślnie :)

 

Aha, nie wiem ilu z Was próbowało jazdy z kijem (Agnieszka, Piotrek i Jacek na pewno); do niedawna wydawało mi się że ja też już to próbowałem, ale myliłem się. Rzecz w tym, że nie może to być długi kijek, kijaszek czy inne kijątko. To musi być KIJ, a raczej coś podchodzącego pod drąga. Wybrałem technikę na kajakarza. Teraz już wiem czemu tego dawniej używali – wystarczy oprzeć końcówkę kija o śnieg i zaczyna się skręcać. Nie trzeba nic odciążać, dociążać, po prostu naciskamy rękami na kij i zakręt wychodzi sam. Zabawne uczucie, całkiem przyjemne, proponuję spróbować w ramach ćwiczeń.

Obok wyśmienitych gitarzystów, mieliśmy też kilku świetnych fotografów. Efekty ich pracy możecie oglądać na tej stronie i w galeriach poniżej.

Chcielibyśmy serdecznie podziękować wszystkim uczestnikom za przybycie i wspólną jazdę i zabawę. Patrząc z perspektywy, bardzo się cieszymy, że założyliśmy Polską Stronę Telemarkową oraz że zaczęliśmy organizować te Spotkania. Bez tego nigdy nie bylibyśmy w stanie poznać tylu interesujących, wartościowych ludzi i współdzielić z nimi tę pasję, jaką jest telemark.

Do rychłego zobaczenia!

Grzesiek i Wojtek Rogowscy

 

Tu znajdziecie więcej zdjęć ze Spotkania (naszego autorstwa):

collage

Tu zdjęcia zrobione przez Marcina Topyło:

collage

A tu zdjęcia Maćka Sadurskiego:

collage

Dwie galerie zrobione przez Jacka Bełdowskiego:

collage

collage

…i zdjęcia zrobione przez Titusa:

collage

mar 092008
 
Trafiliśmy z terminem i dobrze i źle. Dobrze, bo akurat napadało metr świeżego puchu. Źle, bo gdy przyjechaliśmy, to wciąż padało, wiało przeraźliwie, było zimno i trasy zasypane świeżym były już pełne muld. Ale to „złe” miało swoje dobre strony, bo zmusiło Piotrka, żeby choć pierwszego dnia uczyć się telemarku na łatwej trasie (na dole przynajmniej było widać dokąd się jedzie). Pierwsze wrażenie: podchodzimy do wagoników, a tam połowa narciarzy targa szerokie, długie dechy freeridowe. Widać sporo telemarkerów. Piotrek mówi: „jak mogłem ich wcześniej nie zauważyć?”. Na stoku ciemno; wieje; trudno. Spadamy trochę niżej, gdzie przynajmniej coś widać.Jeszcze o sklepie „Okay”: to centrum tamtejszego, tj. w Engelbergu, freeridu i telemarku. Jest tam wypożyczalnia, sklep, serwis, biuro turystyczne, organizujące m.in. wycieczki na rakietach śnieżnych, szkolenia lawinowe.

Doradziłem Piotrkowi narty K2 World Piste, jak mi się wydaje najbardziej uniwersalne narty telemarkowe. Sprawdziły się. Próbowałem – znakomite dechy. Polecam wszystkim, którzy poszukują sprzętu, który nie sprawia kłopotów w prowadzeniu, a jest już bardzo stabilny i szybki, dobrze trzyma na krawędziach i ładnie jedzie na wprost. Natomiast sprawiły nam kłopot Rottefelle Cobra R8 Tour Mode. Otóż ów wynalazek wciąż sam się włączał podczas jazdy. Po jeździe zgłosiliśmy właścicielowi (bardzo sympatyczny człowiek): podobno zmienił wiązania (K2 ma inserty, więc to nie problem), ale problem z „automatycznym” tour modem pozostał. Piotrek na szczęście jest inżynierem i znalazł na to sposób, który widać na zdjęciach.

Drugi dzień wita nas słońcem i mrozem. Wjeżdżamy na górę około 11. Od razu widzę skąd tylu freeridowców: szerokie, przeogromne połacie śniegu pocięte śladami nart i desek. Oni po prostu wiedzą, że to jest miejsce na freeride. Telemarkowcy jeżdżą głównie off piste – tego terminu się tu głównie używa. Widać jednak także tych, którzy uprawiają freeride: w tym skoki z licznych skałek i uskoków.

Na Titlis (3200) i sąsiedniej górze Jochstock (2564), które stanowią jeden kompleks narciarski, jest wg informatora 80 km tras narciarskich. Wydaje się, że tyle to jest razem z biegowymi. Jednak samych zjazdowych też dość: czerwone i kilka odcinków czarnych. Trasy dość szybkie, ale warto je poznać gdyż są odcinki w obniżeniach terenu – trzeba je „brać” z rozpędu. Jakaś niebieska trasa też jest na górze (na Jochpass), ale akurat nieczynna. Kilka łatwych tras – takich do nauki – nieco niżej (Gerschnialp). Znakomite nartostrady, prowadzące do Engelbergu. Szerokie, dość szybkie z fajnymi zjazdami. Sztuczne naśnieżanie aż do wysokości 2500 m.n.p.m. (także nartostrady naśnieżane). W Engelbergu, oprócz kompleksu Titlis, jest też mniejszy kompleks narciarski Brunni na górze Schonegg (2040). Jest tam też skocznia, na której odbywają się zawody; są bardzo liczne trasy biegowe.

Drugiego dnia Piotrek już jeździ. Na nogi trochę narzeka, ale bez przesady. Ja kilka razy próbuję zjazdów pozatrasowych. Ląduję w głębokim puchu o ogromnej miąższości. Ale, ale! O tym jaki to puch przekonaliśmy się pierwszego dnia, gdy na skróty przez śnieżne pole próbujemy przejść po płaskim 100 metrów do początku wyciągu. Nie da się. Narty toną w głębokim puchu. Po dziesięciu metrach zawracamy na ubite i docieramy na miejsce dookoła. Teraz już drugi dzień. Zjechałem z trasy i próbuje się ruszyć w dół. Muszę mocno dociskać pięty, żeby dzioby zechciały wyjść z puchu i jechać w dół. Skręt telemarkowy tylko z mocnego wybicia i tylko na bardziej stromych odcinkach, gdzie udało się bardziej rozpędzić. Zaczynam naprawdę rozumieć, po co są te szerokie i długie dechy i dlaczego, wbrew radom Michaela McLura z G3, kolega z Okaya radził bym narty freeridowe kupił 182 cm, a nie 177 cm. Od tego momentu jestem na te freeridowki nieco bardziej „podjarany”. W każdym razie zaliczyłem off piste cały zjazd z 2500 nad jezioro (ok. 1700). Kilkakrotnie lądując w głębokim puchu, z którego nie dałem rady podnieść się bez pomocy kijka (gdy podpierałem się ręką, twarz lądowała w śniegu – tyle i tak miękkiego było tego białego), a ten wchodził aż po rękojeść (ustawiony na 125 cm – stąd moja ocena o metrze świeżego puchu).

Trzeciego dnia było ciepło. Śnieg poza trasami zleżał i był ciężki. Dało się już jechać, ale po deskarzach, którzy jeździli w poprzek stoków, pozostały tam twarde już „schody”. Trochę utrudniały zjazdy pozatrasowe, ale dało się znaleźć obszary mniej zryte. Znów kilka razy zjechałem bokiem. Piotrek w zasadzie już jeździł poprawnie, wciąż zbyt szybko, jak na początki. Tego dnia wjechaliśmy na samą górę, na 3000 m. Zjechaliśmy bardzo stromą rynną, niesamowicie zmuldzoną, skacząc z muldy na muldę. To była jedyna droga na dół, tj. na 2400. Po tym dniu Piotrek po wyjściu z samochodu aż przysiadł.

Czwarty dzień powitał nas chmurą. Nie jeździliśmy już na samej górze (może ze dwa zjazdy z 2400), ale z ok. 2100 do 1800/1700 i parę razy z Jochpass (2200) – trzymaliśmy się pod chmurami. Cały czas bardzo dobrze przygotowane trasy, tylko na najbardziej stromych odcinkach nieco zmuldzone pod koniec dnia, ale bez przesady. Tłoku nie było ani na trasach ani do wyciągów. Także nartostrady przejezdne. Zalodzenia pojawiały się z rzadka i jakoś dało się na nich utrzymać narty w ryzach.

Widzieliśmy treningi, a na Jochstock przygotowania do zawodów pucharu świata w narciarstwie alpejskim, które miały miejsce w niedzielę. W sobotę był też w knajpie na Jochpass festiwal muzyczny.

Byliśmy świadkami dwóch interwencji śmigłowca ratunkowego. W jednym wypadku – zderzenie dwóch narciarzy – ofiary były poważne. Ratownicy nie tylko zwieźli ofiary do śmigłowca, ale także odgrodzili kawałek trasy, gdzie miał miejsce wypadek. Na śniegu wyrysowali jego przebieg. Przeprowadzili długie szkolenie dla grupy ludzi – byli to zapewne świadkowie wypadku, ew. członkowie grupy, w której zdarzył się wypadek – omawiając wypadek. Potem przyjechała policja; z rysunku na śniegu widać wyraźnie którego z uczestników uznano winnym wypadku. Potem przyjechało jeszcze dwóch facetów (może ktoś z ubezpieczeń?) i cały obszar dokładnie pomierzono i zanotowano pomiary w kajecie. Ci ratownicy byli na miejscu ponad dwie godziny. Widać, że w Szwajcarii poważnie podchodzi się do analizy wypadków narciarskich.

Mówiłem Piotrkowi, że w trzy dni nauczy się jeździć telemarkiem. Zasadniczo się to sprawdziło. Oczywiście sporo wciąż do poprawienia i doskonalenia (m.in. poniesienie pozycji), ale kto nie musi nad czymś pracować. Titlis to znakomita miejscówka freeridowa. Więcej tam obszarów do jazdy pozatrasowej niż tras. W Engelbergu jest Klub Telemarkowy (związany ze sklepem Okay i restauracją Yukatan). Warto do Szwajcarii przyjechać na narty. Ceny noclegów w apartamentach, jak gdzie indziej; karnety poniżej 100 zł za dzień (przy karnecie na tydzień; 4-dniowe wyszły po ok. 100 zł); w supermarketach można kupić jedzenie w rozsądnych cenach. Knajpy jednak bardzo drogie.

Pik

 

Pełna galeria poniżej. Zdjęcia wykonał Piotr Kieraciński.

collage

 

lut 092008
 
babia_sm

Sympatyczna jednodniowa wycieczka; wybraliśmy się w trójkę: Ilonka, Pik i ja. Pogoda była niepewna – chmury, ale z możliwymi przejaśnieniami. Sniegu poniżej 900 mnpm bardzo mało, dlatego zdecydowaliśmy się od razu zacząć wyżej – czyli z Przełęczy Krowiarki.

 

Do samej Sokolicy i trochę ponad nią wycieczka miała znamiona typowej sielanki – przyjemne podejście, niezbyt uciążliwy wiatr, nawet słońce wyglądało od czasu do czasu. Ponieważ ruszyliśmy dosyć późno (ok. 10 rano) dlatego w okolicy Sokolicy mieliśmy możliwość spotkać pierwszych piechurów zmierzających w przeciwną stronę. Czerwone twarze ściśle opatulone kapturami nie wróżyły nic dobrego. Niech za dalszy opis posłuży relacja Pika:

„Mimo ostrzeżeń tych, którzy wyszli przed nami i zawrócili, mówiąc nam, że nie da się wejść na Babią, poszliśmy. Wiatr co prawda przewrócił Ilonkę kilka razy; szlismy niemal na ślepo, bo od jednego słupka wyznaczającego szlak nie widać było następnego. Ślady poprzedników natychmiast zawiewał śnieg. Okulary blyskawicznie zostały zaszronione drobnymi kruszynkami lodu, które wdzierały się też pod nieprzewiewne i wodoodporne kurtki. Pianka, która osłania otwory wentylacyjne w gogalch, zostala zamrożona dopiero wtedy, gdy juz gogle byly zaszronione i pelne śniegu/lodu. Szlismy niemal nic nie widząc, bo szron zmroził nam i zakleił powieki. Jakos staralismy sie omijać kamienie wystające spod wywianego miejscami sniegu. Ale daliśmy radę. Powyżej granicy lasu temp. ok – 20 C, wiatr 100 km/h. Przypominają nam o tym odmrożenia na policzkach i powiekach. Zjazd na Bronę to dramatyczna walka we mgle/chmurze z kalafiorami i uskokami (moze lepiej byloby, gdybysmy widzieli dokąd zjeżdżamy). Zjazd z Brony, dzieki napotkaniu skiturowcow, którzy znakomicie znali drogę, to wspaniała jazda w puchu. Znakomite uwieńczenie tej przygody. Potem juz tyko trasa płajem do samochodu.
[...]
W każdym razie było super. Wycieczka absolutnie pierwszorzędna. Rzadko sie trafia taka jazda jak z Brony na Markowe Szczawiny.”

 

Tak po prawdzie moje doświadczenie ze zjazdu w górnym odcinku było znacznie lepsze. Mnie jako jedynemu z grupy gogle nie zaszroniły się, więc nie miałem problemu z wypatrywaniem drogi i odmrożeniami powiek. Skończyło się tylko na nosie, policzku i kawałku brody :)

 

Gdy już dotarliśmy na Bronę i zaczęliśmy zjazd słońce wyszło na dobre i wiatr się uspokoił. A że warunki do zjazdu były wyśmienite to chyba widać na tych zdjęciach. Klimat sielanki powrócił na dobre.

 

Na sam koniec, tak jak wspominał Pik, zrobiliśmy prawie po płaskim – płajem do Krowiarek. Przydatne okazało się lekkie posmarowanie nart niebieskim smarem do chodzenia. Dzięki temu bardzo wygodnie i szybko pokonaliśmy z odbicia nordyckiego pozostałe 8km.

Vive le telemark!

Opis trasy którą zrobiliśmy można znaleźć w sekcji „trasy„.

Grzesiek Rogowski

 

Pełna galeria poniżej. Zdjęcia wykonał Piotr Kieraciński.

 

sty 092008
 

Tegoroczne Spotkanie Telemarkowe było już siódmym z kolei i pod kilkoma względami miało wyjątkowy charakter. Pogoda nas za bardzo nie rozpieszczała przez te trzy styczniowe dni i można powiedzieć, że impreza odbyła się pod znakiem mrozu i bardzo silnego wiatru, który najwyraźniej przegnał ze stoku innych narciarzy – Wierchomla praktycznie świeciła pustkami. Z przyjemnością spotkaliśmy starych znajomych i poznaliśmy kilka nowych osób, które mamy nadzieję, na trwałe złapały bakcyla jazdy w przyklękach. Poranek pierwszego dnia przywitał wszystkich pięknym słońcem, ale i mocnym mroźnym wiatrem. Tego dnia telemarkerzy zaczęli się dopiero zjeżdżać, więc przez większość dnia grono było kameralne i nastawione na wspólne szlifowanie umiejętności. Bardzo cieszyliśmy się widząc ogromne postępy, jakie wszyscy uczynili od zeszłego roku. Z kolei nowi adepci „telesztuki” dosłownie z godziny na godzinę jeździli coraz lepiej. Serce rosło!

Drugi dzień rozpoczął się od amatorskich zawodów telemarkowych, które od cyklu Pucharu Świata różniły się jedynie tym, że nie był mierzony czas :-) . Piotrek Kapustianyk przygotował tyczki, taśmy i wszelkie inne dobro niezbędne do ustawienia prostego telemark classic. Zorganizowanie trasy poszło szybko i sprawnie (kilka bramek gigantowych, bramka 360, krótki podbieg), tak że przez dwie godziny mogliśmy się bawić na stoku i doskonalić swoje umiejętności na Olimpiadę Zimową 2022 Gdziekolwiek Się Ona Odbędzie – może właśnie na Fiedorze w Wierchomli ;-) Dla większości z nas były to pierwsze doświadczenia w jeździe na tyczkach i jak się okazało zabawa była doskonała. Nawet bardzo prosty stok po ustawieniu paru bramek nabiera charakteru, gdyż trzeba jechać tam gdzie wytyczona jest trasa, a nie tam gdzie narty poniosą.

W czasie, gdy trwała jazda na tyczkach, niestrudzeni przedstawiciele firm G3 (Magda i Maciek Kasperczak) i K2 (Piotrek Gąsiorowski i Marek Gdesz) rozstawiali namioty ze sprzętem, aby rozpieszczać telemaniaków darmowymi testami sprzętu tych zacnych firm. A było w czym przebierać! G3 i K2 zaprezentowało praktycznie pełną ofertę nart telemarkowych i freeride’owych tychże producentów. Swoistym rarytasem były trzy pary nart K2 i butów w systemie NTN. Więcej naszych wrażeń z przeprowadzonych testów znajdziecie tutaj . Możliwość testowania najnowszych modeli nart G3 i K2 była niewątpliwie jedną z największych atrakcji tegorocznego Spotkania Telemarkowego. Dla wielu telemarkowców było to bardzo interesujące doświadczenie, które dało szansę porównania kilku modeli nart, butów i wiązań oraz wybrania tego, co najbardziej odpowiada indywidualnym potrzebom i stylowi jazdy.

No i oczywiście wieczory, uświetniane gitarą Pika, okraszane dobrymi humorami oraz odpowiednimi trunkami – dobry czas, żeby spokojnie pogadać o telemarku i nie tylko, oglądnąć jakiś film telemarkowy lub przeglądnąć świeże nagrania telemarkowców ze stoku z danego dnia.

W niedzielę Polskie Spotkanie Telemarkowe miało swoje kilkadziesiąt sekund w telewizji ogólnopolskiej TVP Info, gdzie pojawiła się zajawka o telemarku z uczestnikami Spotkania w roli głównej. Przygotowanie tego krótkiego materiału zajęło praktycznie całe przedpołudnie, ale chyba było warto. Przez całą Polskę musiał przejść dreszcz emocji, gdy wąż telemarkowców zjeżdżał po stoku :-)

Koło południa uczestnicy zaczęli się powoli rozjeżdzać do swoich domów (nieraz bardzo odległych). Dodam jeszcze, że dzięki prywatnej (a jakże sympatycznej) inicjatywie Sławka każdy dostał pamiątkowy breloczek z VII Polskiego Spotkania Telemarkowego. Mamy nadzieję, że wszyscy, podobnie jak my, zabrali ze sobą również miłe wspomnienia i że w przyszłym roku spotkamy się w niemniejszym gronie.

Bracia Rogowscy

Pełna galeria poniżej. Zdjęcia wykonali: Piotr Kieraciński, Mirek i Mirka Machulak, bracia Rogowscy.

collage

A tu jeszcze jedna od Sławka:

collage

 

 

sty 092007
 
No proszę, jak ten czas leci. Za nami VI Polskie Spotkanie Telemarkowe – Wierchomla 2007. Spotkanie odbyło się w dosyć nieprzychylnych warunkach – niewiele śniegu, czasami nawet padał deszcz, ale było też słońce. Niemniej jednak, gdy spoglądam teraz raz po raz za okno to muszę stwierdzić, że i tak mieliśmy sporo szczęścia – załapaliśmy się na ostatki zimy (w styczniu – o zgrozo!). A przynajmniej na razie. Jedyna zaleta tego stanu rzeczy to brak kolejek na wyciągach, ale marna to pociecha. Jeszcze kilka lat temu było nas pięciu na I Spotkaniu Telemarkowym, a obecnie doliczyłem się 27 osób jeżdżących telemarkiem. Gdyby nie przykra aura zapewne dociągnęlibyśmy do czterdziestki. Ale postępy widać nie tylko w ilości uczestników, ale też w ich umiejętnościach. Naprawdę przyjemnie się patrzy jak nasi polscy telemarkowcy sobie radzą na śniegu – odnosi się to zarówno do panów jak i pań, bo i takie są już wśród nas coraz liczniej reprezentowane – oby tak dalej!Na marginesie; ogarnia mnie pewne zdumienie, gdy widzę jak nowi adepci telemarku szybko uczą się tej techniki – dałbym głowę, że 10 lat temu szło to nam (a przynajmniej mnie) jakieś trzy razy wolniej… No coż, może to kwestia sprzętu :)

Spotkanie zaczęło się w piątek rano (5 stycznia). Bez większych ceregieli zabraliśmy się za to, po co się spotkaliśmy, czyli za jazdę telemarkiem. W miarę możliwości służyliśmy radą i pomocą odnośnie techniki, niemniej jednak, jeżeli ktoś czuje niedosyt w tym względzie to zachęcamy przy najbliższej okazji do pytań do mnie i do Wojtka.

W sobotę dołączyli do nas instruktorzy i jeszcze kilka osób pod przewodnictwem Piotrka Kapustianyka. Tworząc pokaźną grupę zjechaliśmy kilka razy wężem i tyralierą – tego nie dało się nie zauważyć :)

Po południu dzięki Piotrkowi mieliśmy możliwość zapoznania się z ramowym programem PZNu dotyczącym telemarku. Oprócz tego oglądnęliśmy telemarkowy film instruktażowy czeskiego demo teamu. W związku z tym wywiązała się dosyć ciekawa dyskusja na temat szczegółów techniki telemarkowej, ale również tego, czym jest telemark.

Na PST 2007 po raz pierwszy mieliśmy stoisko Sklepu Podróżnika. Była możliwość osobistego obejrzenia szerokiego wachlarza turystycznych nart Tua. Bardzo sympatyczne narty; w opinii telemarkowców, którzy ich używali zebrały bardzo dobre oceny, doskonałe do turystyki i posiadające dobre parametry zjazdowe. W ofercie sklepu są też buty Crispi i wiązania firmy Rotefella.

Natomiast wieczorami tradycyjnie lało się piwo i znikały różne przekąski – oczywiście na kwaterze u pana Zielińskiego. Pik dotrzymał obietnicy i przywiózł gitarę; doskonale uświetnił imprezę – chwała mu za to. Dodatkowo wywołał lekką konsternację swoją uwagą na temat muzyki heavy metalowej w klipach telemarkowych. Jako że temat nie został szerzej rozwinięty, będzie go trzeba kiedyś pociągnąć :) Oglądnęliśmy też trzy filmy telemarkowe: Powderwhores 05 i 06 oraz Lost Season. Znalazła się też chwila czasu na przeglądnięcie nagrań zrobionych w ciągu dnia; wszyscy sfilmowani mogli obejrzeć się w akcji.

Do innych ciekawych wydarzeń PST 2007 należy zaliczyć pojawienie się Piotrka „Juniora” Gąsiorowskiego wraz z kolegą. Ci znamienici Tatrzanie najwyraźniej z nudów zabawiali się wyprzedzaniem wszystkich narciarzy. Robili to oczywiście tyłem, okraszając od czasu do czasu swoją jazdę malowniczymi skokami. Bardzo mi zapadła w pamięć ich relacja – wynikająca niewątpliwie z bogatego doświadczenia w tej materii – na temat łopotania kurtki przy różnych prędkościach. Otóż, po osiągnięciu odpowiedniej prędkości kurtka narciarza zaczyna łopotać. Gdy narciarz – najlepiej telemarkowy – zaczyna przyspieszać to łopotanie zanika, a kurtka mocno opina ciało. Wreszcie, gdy kurtka zaczyna wściekle łopotać to znaczy, że przekroczyliśmy 130km/h. I tak, na zdjęciu poniżej widać, że Junior próbuje osiągnąć prędkość pierwszego łopotania (a więc swoją minimalną prędkość przelotową), co nie jest łatwe na łagodnych stokach Wierchomli.

Dowiedzieliśmy się też od niego, że ostatecznie pożegnał się z Magazynem narciarSKIm i będzie rozkręcał własne pismo. Na pewno więcej w nim będzie o telemarku – yes, yes, yes!

Niestety ze względu na niewielką ilość śniegu nie udało się wkręcić tyczek slalomowych, w związku z czym zawody/zabawa (zależy jak kto do tej kwestii podchodzi) ostatecznie nie odbyły się. Z powodu ilości śniegu nie zrobiliśmy obiecywanych zjazdów pozatrasowych. Za rok będzie lepiej :) Szkoda też, że obok śniegu, zabrakło również takich znamienitych postaci świata telemarkowego jak Marcin Eckert, Krzysiek Boczek, Artur Hojda, Adaśko z Anią, czy Seba z Basią Sebową i wielu innych np. tych których mieliśmy przyjemność poznać w zeszłym roku.

Pomimo rzeczonych braków atmosfera była doskonała i jest to niewątpliwie zasługa wszystkich bez wyjątku uczestników. Wielkie dzięki za wspólną zabawę i jeżdżenie.

Autor: Grzegorz Rogowski
Zdjęcia: Piotr Kieraciński, Wojciech Rogowski

sty 092006
 

 

Relacja na bazie maila Pika na Forum Telemarkowym:

„Telemark je navykovy!” – takie właśnie było hasło tegorocznej edycji Telemark Party. Można je tłumaczyć „Telemark uzależnia”. Ci, którzy zaczęli jeździć telemarkiem i załapali, o co w tym chodzi, wiedzą, że to prawda. Drugie hasło wypisane na koszulkach, które dostali uczestnicy brzmi: „Never mind Alpine, here’s telemark”. Bez złośliwości :-)
Pierwsze dwa dni spędziliśmy w chmurach – dosłownie.

Jazda była dość trudna, ale i tak jeździliśmy ściankę off-piste, także trochę lasu- Kristofero miał do tego najwięcej serca, a może po prostu był najbardziej na te drzewa zawzięty. Snehode podmenky – jak zwykle na Martinskich Holach – velmi dobre. W niedzielę wyszło słońce, otworzyły się te wspaniałe widoki na pasmo Krywania, Tatry Wysokie i Niskie oraz Wielka Fatrę. Piątkową imprezę przespałem, wiec nic o niej nie opowiem – może inni uczestnicy się wypowiedzą, choć mówili mi, ze nic ciekawego nie było.

W sobotę Sherpa Band zaczął grać z dużym opóźnieniem. Grał jak zwykle cudownie, ale poszliśmy spać wcześniej. Inni tymczasem bawili się hucznie i znakomicie do 3 rano. Oznacza to, ze trzeba nam „świeżej krwi” :-) Było nas 14 osób z Polski, w tym tylko 7-8 jeżdżących telemarkiem. [....] Pojawiła się nowa kobieta jeżdżąca telemarkiem – śliczna Magda, którą przywiózł „Junior”.

 

sty 092006
 

Tego jeszcze nie było! Blisko 20 uczestniczek i uczestników V Spotkania Telemarkowego w Wierchomli (6-8 styczeń 2006). Do boomu telemarkowego to jeszcze daleko, ale widać wyraźny wzrost – blisko dwukrotny – w porównaniu z poprzednimi latami. Dziękujemy wszystkim uczestnikom za wspaniałą atmosferę do jakiej się wszyscy osobiście przyczynili w ciągu tych kilku dni.

Poniżej zamieszczamy kilka zdjęć z wycieczki w sobotę (Wierchomla->Runek->Hala Łabowska->Wierchomla) i z niedzieli (jazda poza trasami w okolicy ośrodka). Zdjęcia są autorstwa  Artura Hojdy, Piotrka Kieracińskiego, Mirka Machulaka i Leszka Witta i Grześka Rogowskiego. Wszystkim autorom dziękujemy za udostępnienie zdjęć.

 

gru 092005
 

Po Świętach Bożego Narodzenia 2005 wybraliśmy się na krótką wycieczkę ze Szczawnicy do Jaworek via Durbaszka. Dwóch kolegów – Marcin i Mariusz – byli na sprzęcie turowym, my zaś, a jakby inaczej, na szpeju telemarkowym. Trasa jestw zasadzie rekreacyjna, zwłaszcza gdy wyjedzie się w Szczawnicy krzesełkiem na Palenicę. Stamtąd jest kilka łagodnych podejść i zjazdów do Durbaszki a potem w dół do Jaworek. Przy ładnej pogodzie trasa jest bardzo malownicza z pięknymi widokami na Beskid Sądecki, Pieniny, no i Tatry. Nam pogoda jednak niezbyt dopisywała, lecz dla miłośników przygody nie jest to przeszkoda :) Wszystko szło gładko i przyjemnie aż do momentu, gdy w godzinach popołudniowych nadciągnęła lekka odwilż. Śnieg stał się ciężki i wyjątkowo lepki. Pod nartami zaczęły się robić monstrualne „gule” śniegowe i po przejściu kilkuset metrów człowiek miał już dość, zwłaszcza gdy okazało się, że również w dół stoku również trzeba było schodzić a nie zjeżdzać. A my ku swej własnej zgubie nie wzięliśmy smarów do jazdy! Po kilku kwadransach bólu dotraliśmy do schroniska i tam poratowano nas świeczką, która umożliwiła nam zjazd do Jaworek. W zasadzie zbędnym jest dodanie, że sprzęt telemarkowy kolejny raz udowodnił swoją wyższość nad czymkolwiek innym ;)

 

lut 092005
 

W dniach 25-27.02.2005 r. w ośrodku narciarskim Jasna na Słowacji, odbyły się zawody freeride’owe zaliczane do cyklu najbardziej prestiżowej imprezy na świecie w tej dyscyplinie – Red Bull Snow Thirll. Sa to zawody gat. Freeski Big Mountain, polegjące na tym, że zawodnik pokonuje wybraną drogę zjazdu, biegnacą często przez kuluary, strome zbocza, nawisy, do tego w cenie sa także skoki z klifów, etc,. …Wszystko po to by wywrzeć jak najlepsze wrażenie na sędziach, którzy oceniają agresywność jazdy z jaką zawodnik pokonuje wybraną trasę (najlepiej nie zwalniając – co mogłoby świadczyć o chwilach wahania), jej trudność, panowanie na nartami (nie mowy o żadnych upadkach) i oczywiście skoki z nawisów i skał (im wyższe i bardziej przerażające tym lepiej).

Polskę w tych zawodach (godnie) reprezentowali Magadalena Derezińska (www.galuszka.com.pl), Piotr Gąsiorowski (Rossignol/Quiksilver,Garmont) oraz Paweł Górniak (Rossignol/Quiksilver) pokazując świetne przygotowanie, niebywała odwagę, a także niezłomną wolę walki.

Piotr Gąsiorowski był pierwszym zawodnikiem, który wystartował tego dnia – do tego jako jedyny uczestnik startował na sprzęcie do telemarku, także jako jedyny wykonał trick w czasie skoku – front flip z nawisu snieznego – którego ustał! Wywołując fale uwielbienia i entuzjazmu wsród pozostałych uczestników i sędziów (1:0 telemark vs alpine ski?)… Wydawało się, że miejsce w finale jest w zasięgu jego ręki, niestety…. chwilę wcześniej, jeszcze przy starcie wpadł w amok, co sprawiło, że jechał na oślep, raz po raz tracąc panowanie nad nartami, w końcu zdezorientowany – siadł swoimi szanownymi czterema literami w puszysty śnieg i „przesaneczkował” ok. 2m. Gdy się ocknął i powtórnie kontynuował swój zjazd było już za późno; sędziowie odjęli punkty. Tym samym Piotrek zajął 26 miejsce.

Zdjęcie: Copyright Tomáš Matwikow – FreeSkiing.cz (.sk)

Magdalena Derezińska -jedyna kobieta w polskiej reprezentacji, także jedna z niewielu, która zdecydowała się wziąć udział w takich zawodach. Redbull Snow Thrill Qualification 2005, był pierwszym tak poważnym freeride’owym debiutem. Do tej pory Magda startowała (z resztą z dużym powodzeniem) w zawodach skialipnistycznych wynosząc z tamtąd spore doświadczenie w jezdzie poza trasami, co na pewno pomogło jej podczas opisanych zawodów. Magda zjechała ładną kombinacją żlebów, by w końcu zrobić potężną „kreskę” w stromym kuluarze – w ten sposób (ani jedenego skrętu), z dużą predkoscią dojechała do samej mety. Pomimo dobrego stylu i czasu w jakim Magda pokonała swoja trasę, została sklasyfikowana dopiero na szóstym miejscu.

Paweł Górniak – od początku był typowany jako najpewniejszy zawodnik w polskiej ekipie, niestety sprawił wszytskim niespodziankę. Zjechał zdecydowanie poniżej swoich sporych umiejętnosci. Sam mówił, ze nie ma pojecia dlaczego tak się stało, nie mniej jednak znając potencjał i odwagę Pawła możemy się jeszcze spodziewać dobrych startów w zawodach i wielu akcji poza nimi.

Zawodnicy pragną podziękować za nieocenioną pomoc swoim sponsorom , bez których udział w zawodach RedBull Snow Thrill Jasna 2005 Qualification nie byłby możliwy. Są nimi:
ROSSIGNOL, GARMONT, QUIKSILVER, GAŁUSZKA -PIEKARNIA PAROWA
oraz
SKODA AUTO
AUTOREMO

sty 092005
 

A oto relacja z VI Telemark Party w Martinskich Holach w wykonaniu Pika okraszona zdjęciami i filmikami:

W niedzielę 23 stycznia okrutnymi „przebojami” z wyjazdem samochodów z zasypanego parkingu na Martinskich Holach zakończyła się VI edycja Telemark Party. Nasza grupę reprezentowali: Sebastian Skoczypiec z żoną Basia; Rogowscy Bros z żonami Łucją i Kasia oraz trzema innymi osobami towarzyszącymi (z rodziny); Piotr „Junior” („Absolwent”) Gąsiorowski z kolegą; niżej podpisany z żoną Jolą i córką Justynką. W sumie silna ekipa, ale tylko 5 osób jeżdżących telemarkiem….

Warunki śniegowe na Martinskich Holach były znakomite: dużo śniegu i ani śladu lodu. W piątek i sobotę trasa czerwona (ta po prawej stronie patrząc z dołu) nie była ratrakowana i można było zjeżdżać w 40 centymetrowym świeżutkim puchu – miodzio! Przez cały czas można było jeździć w puchu lasem. Z obu tych możliwości korzystaliśmy. Pogoda była wybitnie wysokogórska: mróz, chmury, wiatr i śnieg. Nie przeszkadzało nam to jeździć, tylko rozgrzewaczy trzeba było stosować trochę więcej niż zwykle – korzystaliśmy obficie, bo nie były drogie. Sebastian i ja zakupiliśmy na okoliczność tej ekstremalnej pogody kominiarki (sprawdzały się! polecamy!).

W piątek wieczorem w trakcie prezentacji filmów z poprzedniej edycji Telemark Party i Telemark Setkanie oraz Telemark Rallye – filmy znakomite; cieszyły się zainteresowaniem i powodzeniem nawet u Justynki (najbardziej podobały się jej licznie uwiecznione sekwencje upadków i koziołkowania w śniegu z uczepionymi nartami) – sympatyczna „Śnieguliczka” (czyli … Gandhi) serwował(a) napitek z drewna.

W sobotę były zawody. Tuz po nich Piotr Junior Gąsiorowski wykonał front flipa (o ile nie mylę nazwy), uwiecznionego na filmie przez Grześka Rogowskiego. Po jazdach były jeszcze zabawy przy wyciągu, m.in. zimny szaszłyk z kolejki… Wieczorem tańce przy znakomitej, niezrównanej jak zwykle – Sherpa Band (poszliśmy spać wcześnie, niestety… Ale wstyd!). Zakwaterowanie w Chacie Martinske Hole – zeszłoroczny hotel był bardziej komfortowy, ale nie było źle: spod samej chaty można było na nartach zjechać do wyciągu, a potem z trasy pod same drzwi chaty (ogromna zaleta). W sumie super! Przy najbliższej okazji zaprezentujemy pamiątkowe pomarańczowe (jakie mogły być w tym roku?) koszulki z Telemark Party 2005. Kto nie był niech żałuje i szykuje się na przyszły rok.

Omawialiśmy w tzw. gronie odwieczną kwestię tzw. polskiego spotkania telemarkowgo. Najwięcej zapału – zapału neofity, dodam – wykazywali Sebastian (jeszcze go życie nie „uziemiło”). Doszliśmy do „odkrywczej” konkluzji, powtarzanej wcześniej przy rożnych okazjach, ze należy termin ustalić ze sporym wyprzedzeniem, czyli jesienią. Rog. Bros. wiążą ogromne nadzieje na rozwój tej pięknej formy narciarstwa z osobą Piotrka Kapustianyka, który zorganizował pierwsza w (wolnej) Polsce wypożyczalnię sprzętu tele i ma szanse być pierwszym licencjonowanym instruktorem telemarku – szczerze życzę! A Kolegom (i jednej – dotychczas chyba tylko – Koleżance) czytaczom życzę zdrowych kolan.

Autor: Piotr Kieraciński

 

 

sty 092005
 

W słoneczny i lekko mroźny styczniowy weekend odbyło się IV Spotkanie Telemarkowe. Na osnieżonych stokach Wierchomli bratały się w przyklękach Warszawska Grupa Telemarkowa wraz z Sądecką Grupą Telemarkową. Kolejny raz ku uciesze zgromadzonej gawiedzi polscy telemarkeros wykonywali skomplikowane stopogięcia i kolanogięcia niosąc nieustannie (nawet w Szabat) dobrą nowinę o wyzwoleniu pięty z okowów wiązania. A wszystko to w wierze, że zasiane ziarno wyda w przyszłym roku plon tak obfity, że w wypożyczalni Piotra Kapustianyka zabraknie telemarkowego szpeja dla neofitów.

 

Był to także czas pozatrasowego oddalenia się od zgiełku cywilizacji – Titus nawet oddalił się na tyle, że już mieliśmy wzywać GOPR, tak kusząca była perspektywa pojeżdżenia po nieskalanej płaszczyźnie śniegu.

Wracając jednak do chronologii… Warszawska Grupa Telemarkowa (WGT) przybywszy w czwartek spędziła cały piątek na stoku i w krótkim wypadzie przetarła szlak do Bacówki nad Wierchomlą celem spożycia bigosu z dzika. Lecz było to zdecydowanie za mało dla żądnych przygody narciarzy, którzy posmakowali świeżego śniegu. Następnego dnia znaleźli głębokie zrozumienie wśród przybyłej Sądeckiej Grupy Telemarkowej i koło południa po wykonaniu kilku ewangelizacyjnych szusów na stoku cała ekipa ruszyła na Jaworzynę Krynicką. Na trasie stoczona została bohaterska walka z przeważającą liczebnie grupą kajakarzy na biegówkach (średnia wieku ok. 10 lat) prowadzoną przez trenera ze złamaną nartą. Mimo to, na Runku w duchu fair-play ustąpiliśmy młodzieży pola udzielając tzw. handicapu, który okazał się na tyle duży, że już ich więcej nie zobaczyliśmy… Pościg kontynuowaliśmy jednak prawie do samej Jaworzyny, gdzie nadchodzący zmrok zmusił nas do odwrotu. Ciemności nas nie ogarnęły i uniknęliśmy w ten sposób atrakcji w postaci nocnego zjazdu przy czołówkach (rzecz oczywista byłaby to największa atrakcja dla miejscowych wilków …).

W niedzielę było już maksymalnie pozatrasowo i terenowo. Zjeżdżona została każda hala w okolicy, zwłaszcza w kierunku „do potoka” :) Snieg i pogoda były wprost idealne na tego typu eskapady. Trochę w kość dał nam jedynie „kamienisty lasek”, który zostawił niezatarte wrażenie na ślizgach naszych nart. Wszystkie trudy wynagrodził zjazd z północnego grzbietu Pustej Wielkiej, który był kwintesencją narciarstwa terenowego: kto był to mnie rozumie, a kogo nie było temu nie jestem w stanie wytłumaczyć :)

Hall of Fame:

Warszawska Grupa Telemarkowa:
Jacek Bełdowski
Michał Bluj
Marcin Eckert
Titus Atomicus

Sądecka Grupa Telemarkowa:
Piotr Kapustianyk
Wojciech Rogowski
Grzegorz Rogowski

Autor: Wojciech Rogowski

 

sty 092004
 

W ostatni weekend na Martinskich Holach w Małej Fatrze odbyła się 5. edycja Telemark Party. Impreza zgromadziła dość liczną (była to bodaj najliczniejsza z dotychczasowych imprez tego typu w Słowacji i zapewne w Czechach) grupę telemarkerów i sympatyków telemarku, a naszą polską grupę telemarkową reprezentowali Grzesiek i Wojtek Rogowscy z żonami, Piotrek „Junior” Gąsiorowski (który wraz z kolegami z Norwegii pojawił się na zawodach w sobotę) i ja (z rodziną).

Mieliśmy do dyspozycji kilka ładnych, dobrze przygotowanych tras i wyciągi bez kolejek (niestety, czynne tylko do 15.30), dość wygodny hotel, niezłe jedzenie. Śniegi były znakomite, pogoda też – mróz. Z górnych stacji wyciągów rozciągały się wspaniałe widoki na obie Fatry, Tatry Wysokie i Niskie i wiele innych pasm górskich. Na stokach wyróżniała się grupa jeżdżących telemarkiem – było nas sporo i tych jeżdżących znakomicie, średniaków, jak i początkujących, którzy mogli uczestniczyć w kursach telemarku, prowadzonych przez kolegów z Czech i Słowacji oraz Arno Kleina z Austrii. Można było wypożyczyć sprzęt. Było też trochę okazji, żeby zobaczyć, a czasami wypróbować, sprzęt kolegów. Pojawił się m.in. gość na legendarnych Karhu Jak (i Linkenach). Warmpeace z Pragi przywiózł trochę fajnych ciuchów własnej produkcji, zwłaszcza bardzo dobrze skrojonych kurtek Goretexowych, które sprzedawano 25 proc. taniej niz normalnie (a już znacznie taniej niż podobne firmy North Face, które zapewne nie różnią się jakością).

Chociaż jazdy kończyły się o 15.30, wieczorem było co robić. W piątek były: impreza na dworze, czyli ognisko z herbatką, ciasteczkami (i alkoholami, ale to już za dodatkowe pieniądze), zawody w jeździe dwóch narciarzy na jednych nartach – naszą grupę reprezentowali w nich Bracia Rogowscy, a potem – juz w hotelu – filmy telemarkowe: produkcja słowacka (film z ubiegłorocznej Telemark Rallye) oraz Unparalleled III. W sobotni wieczór odbyło się dość interesujące spotkanie z Arno Kleinem z Austrii, który prezentował historię technik i wiązań narciarskich. Była to bardzo uporządkowana i pouczająca prelekcja, w której Arno pokazał różnice między różnymi technikami skrętnymi, a zakończył tezą, że różne techniki się zmieniały, a telemark był, jest i będzie wciąż wśród nich obecny. Prelegent pokazał bardzo zabawne modele narciarzy, które same zjeżdżały – jeden carvingiem, a drugi telemarkiem – po trasie z deski pokrytej dywanikiem. Arno prezentował też dwa stare filmy o narciarstwie. Oczywiście kulminacyjnym punktem programu była potańcówka przy wtórze rewelacyjnego Sherpa Band.

Oprócz wspomnianych już piątkowych wieczornych zawodów, w sobotę odbył się Telemark Cross, w którym Polskę reprezentował Piotrek Junior Gąsiorowski. Potem wraz z kolegami z Norwegii na trasie – a właściwie na skoczniach – zawodów zaprezentowali skoki z obrotami i saltami. W niedzielę przed południem odbyła się parada telemarkowa w tradycyjnych strojach. Prowadzili ja koledzy z Czech, ze szkoły narciarskiej w Rokytnicach: najpierw zabawna rozgrzewka, potem zjazd trasa w różnych konfiguracjach: „wężykiem” z kijami i bez, parami „łączonymi” (za pomocą kijków narciarskich), parami szybkimi skrętami, itp. Kostiumy to już nie były tylko stroje „z epoki”, ale kostiumy z balu przebierańców: był zatem Janosik (Peter Kollar) i hrabia w smokingu i cylindrze (Dodo Slezak), wikingowie (jacyś ludzie na sprzęcie turowym), tyrolczyk, „military squad”, itp. Była niezła zabawa, która zwróciła uwagę wszystkich jeżdżących na stoku. Coraz większa grupa ludzi dysponuje starym sprzętem.

Organizatorzy – Słowacki Klub Telemarkowy, a głównie Peter Kollar i Evka Zilinska – spisali się znakomicie. Tym razem nie było żadnych niedomówień w sprawie programu. Każdy uczestnik otrzymał program na eleganckich kartach uczestnictwa. Organizatorzy przygotowali też drobne upominki dla uczestników, w tym pamiątkowe czapeczki z polaru. Przede wszystkim zapewnili duże zniżki na noclegi (40 proc.) i skipasy (30 proc.). W hotelu była całkiem dobra kuchnia. Można było (za dodatkową opłatą) skorzystać z basenu, sauny, gabinetu odnowy biologicznej.

Autor: Piotr Kieraciński