Doradziłem Piotrkowi narty K2 World Piste, jak mi się wydaje najbardziej uniwersalne narty telemarkowe. Sprawdziły się. Próbowałem – znakomite dechy. Polecam wszystkim, którzy poszukują sprzętu, który nie sprawia kłopotów w prowadzeniu, a jest już bardzo stabilny i szybki, dobrze trzyma na krawędziach i ładnie jedzie na wprost. Natomiast sprawiły nam kłopot Rottefelle Cobra R8 Tour Mode. Otóż ów wynalazek wciąż sam się włączał podczas jazdy. Po jeździe zgłosiliśmy właścicielowi (bardzo sympatyczny człowiek): podobno zmienił wiązania (K2 ma inserty, więc to nie problem), ale problem z „automatycznym” tour modem pozostał. Piotrek na szczęście jest inżynierem i znalazł na to sposób, który widać na zdjęciach.
Drugi dzień wita nas słońcem i mrozem. Wjeżdżamy na górę około 11. Od razu widzę skąd tylu freeridowców: szerokie, przeogromne połacie śniegu pocięte śladami nart i desek. Oni po prostu wiedzą, że to jest miejsce na freeride. Telemarkowcy jeżdżą głównie off piste – tego terminu się tu głównie używa. Widać jednak także tych, którzy uprawiają freeride: w tym skoki z licznych skałek i uskoków.
Na Titlis (3200) i sąsiedniej górze Jochstock (2564), które stanowią jeden kompleks narciarski, jest wg informatora 80 km tras narciarskich. Wydaje się, że tyle to jest razem z biegowymi. Jednak samych zjazdowych też dość: czerwone i kilka odcinków czarnych. Trasy dość szybkie, ale warto je poznać gdyż są odcinki w obniżeniach terenu – trzeba je „brać” z rozpędu. Jakaś niebieska trasa też jest na górze (na Jochpass), ale akurat nieczynna. Kilka łatwych tras – takich do nauki – nieco niżej (Gerschnialp). Znakomite nartostrady, prowadzące do Engelbergu. Szerokie, dość szybkie z fajnymi zjazdami. Sztuczne naśnieżanie aż do wysokości 2500 m.n.p.m. (także nartostrady naśnieżane). W Engelbergu, oprócz kompleksu Titlis, jest też mniejszy kompleks narciarski Brunni na górze Schonegg (2040). Jest tam też skocznia, na której odbywają się zawody; są bardzo liczne trasy biegowe.
Drugiego dnia Piotrek już jeździ. Na nogi trochę narzeka, ale bez przesady. Ja kilka razy próbuję zjazdów pozatrasowych. Ląduję w głębokim puchu o ogromnej miąższości. Ale, ale! O tym jaki to puch przekonaliśmy się pierwszego dnia, gdy na skróty przez śnieżne pole próbujemy przejść po płaskim 100 metrów do początku wyciągu. Nie da się. Narty toną w głębokim puchu. Po dziesięciu metrach zawracamy na ubite i docieramy na miejsce dookoła. Teraz już drugi dzień. Zjechałem z trasy i próbuje się ruszyć w dół. Muszę mocno dociskać pięty, żeby dzioby zechciały wyjść z puchu i jechać w dół. Skręt telemarkowy tylko z mocnego wybicia i tylko na bardziej stromych odcinkach, gdzie udało się bardziej rozpędzić. Zaczynam naprawdę rozumieć, po co są te szerokie i długie dechy i dlaczego, wbrew radom Michaela McLura z G3, kolega z Okaya radził bym narty freeridowe kupił 182 cm, a nie 177 cm. Od tego momentu jestem na te freeridowki nieco bardziej „podjarany”. W każdym razie zaliczyłem off piste cały zjazd z 2500 nad jezioro (ok. 1700). Kilkakrotnie lądując w głębokim puchu, z którego nie dałem rady podnieść się bez pomocy kijka (gdy podpierałem się ręką, twarz lądowała w śniegu – tyle i tak miękkiego było tego białego), a ten wchodził aż po rękojeść (ustawiony na 125 cm – stąd moja ocena o metrze świeżego puchu).
Trzeciego dnia było ciepło. Śnieg poza trasami zleżał i był ciężki. Dało się już jechać, ale po deskarzach, którzy jeździli w poprzek stoków, pozostały tam twarde już „schody”. Trochę utrudniały zjazdy pozatrasowe, ale dało się znaleźć obszary mniej zryte. Znów kilka razy zjechałem bokiem. Piotrek w zasadzie już jeździł poprawnie, wciąż zbyt szybko, jak na początki. Tego dnia wjechaliśmy na samą górę, na 3000 m. Zjechaliśmy bardzo stromą rynną, niesamowicie zmuldzoną, skacząc z muldy na muldę. To była jedyna droga na dół, tj. na 2400. Po tym dniu Piotrek po wyjściu z samochodu aż przysiadł.
Czwarty dzień powitał nas chmurą. Nie jeździliśmy już na samej górze (może ze dwa zjazdy z 2400), ale z ok. 2100 do 1800/1700 i parę razy z Jochpass (2200) – trzymaliśmy się pod chmurami. Cały czas bardzo dobrze przygotowane trasy, tylko na najbardziej stromych odcinkach nieco zmuldzone pod koniec dnia, ale bez przesady. Tłoku nie było ani na trasach ani do wyciągów. Także nartostrady przejezdne. Zalodzenia pojawiały się z rzadka i jakoś dało się na nich utrzymać narty w ryzach.
Widzieliśmy treningi, a na Jochstock przygotowania do zawodów pucharu świata w narciarstwie alpejskim, które miały miejsce w niedzielę. W sobotę był też w knajpie na Jochpass festiwal muzyczny.
Byliśmy świadkami dwóch interwencji śmigłowca ratunkowego. W jednym wypadku – zderzenie dwóch narciarzy – ofiary były poważne. Ratownicy nie tylko zwieźli ofiary do śmigłowca, ale także odgrodzili kawałek trasy, gdzie miał miejsce wypadek. Na śniegu wyrysowali jego przebieg. Przeprowadzili długie szkolenie dla grupy ludzi – byli to zapewne świadkowie wypadku, ew. członkowie grupy, w której zdarzył się wypadek – omawiając wypadek. Potem przyjechała policja; z rysunku na śniegu widać wyraźnie którego z uczestników uznano winnym wypadku. Potem przyjechało jeszcze dwóch facetów (może ktoś z ubezpieczeń?) i cały obszar dokładnie pomierzono i zanotowano pomiary w kajecie. Ci ratownicy byli na miejscu ponad dwie godziny. Widać, że w Szwajcarii poważnie podchodzi się do analizy wypadków narciarskich.
Mówiłem Piotrkowi, że w trzy dni nauczy się jeździć telemarkiem. Zasadniczo się to sprawdziło. Oczywiście sporo wciąż do poprawienia i doskonalenia (m.in. poniesienie pozycji), ale kto nie musi nad czymś pracować. Titlis to znakomita miejscówka freeridowa. Więcej tam obszarów do jazdy pozatrasowej niż tras. W Engelbergu jest Klub Telemarkowy (związany ze sklepem Okay i restauracją Yukatan). Warto do Szwajcarii przyjechać na narty. Ceny noclegów w apartamentach, jak gdzie indziej; karnety poniżej 100 zł za dzień (przy karnecie na tydzień; 4-dniowe wyszły po ok. 100 zł); w supermarketach można kupić jedzenie w rozsądnych cenach. Knajpy jednak bardzo drogie.
Pik
Pełna galeria poniżej. Zdjęcia wykonał Piotr Kieraciński.