Grzesiek Rogowski

sty 162015
 
szaszlyczki_miniatura

Tak się akurat składa, że zdecydowana większość gór zarówno w Polsce jak i okolicznych jest porośnięta lasami. Olbrzymi potencjał ciekawych stoków i terenów do chodzenia i zjeżdżania. Aby jednak w pełni wykorzytać to dobrodziejstwo w zimie powinniśmy być przygotowani na poruszanie się i zjazdy w takim terenie.

Oczywiście jazda w zalesionych górach ma oczywiste wady w stosunku do „łysych” albo „łysiejących” gór; przede wszystkim fakt, że możemy pocałować drzewko znacznie mocniej niżbyśmy to chcieli, ale również utrudniona nawigacja i orientacja w terenie, ograniczenie prędkości. Z drugiej strony las ma swoje niezaprzeczalne zalety; śnieg w lesie zachowuje znacznie dłużej dobre walory zjazdowe niż to ma miejsce w odkrytym terenie, gdzie znacznie łatwiej o śnieg przewiany, wywiany, szreń czy lodoszreń. W lesie nierzadko nawet tydzień po opadzie śniegu ciągle mamy bardzo dobre warunki do zjazdu, czego nie można powiedzieć o eksponowanych stokach.

Jaki las?

Oczywiście najprzyjemniejsze do zjazdu są stare lasy bukowe.  Duże buki rosną w sporych odległościach od siebie, zwykle poszycie lasu jest ubogie albo go nie ma.

Szaszłyczki

Szaszłyczki – jak on do diaska przez to przejechał???

Dodatkowo pnie buków są gładkie, najczęściej bez bocznych gałęzi w dolnych partiach drzewa, czego niestety nie można powiedzieć o lasach jodłowych czy świerkowych. Jodły i świerki obfitują w „szaszłyczki” a ostatnią rzeczą o jakiej narciarz marzy to nadziać się na takowy. Ale na szczęście odległości w starszych lasach, również iglastych, są wystarczajco duże.

Sprzęt

Nim przejdę do sedna czyli do techniki jeszcze kilka słów o sprzęcie; podstawowa sprawa to gogle i kask. ZAWSZE zakładaj gogle do zjazdu w lesie. Narciarz zwykle ma wzrok skupiony stosunkowo daleko i po prostu nie widzi drobnych gałązek na wysokości twarzy, a porusza się podczas zjazdu szybko – szkoda byłoby w tak głupi sposób uszkodzić oczy.

Kask – mogę przypuszczać – bo na szczęście nigdy nie doświadczyłem – że garnek na głowie trochę pomoże w przypadku uderzenia o drzewo albo kamień. Natomiast jestem pewien, że dla wielu osób brak kasku na głowie przy zjeździe w lesie jest na tyle paraliżujący psychikę, że nie są w stanie w pełni wykorzystać potencjału i swoich umiejętności. Tak więc hełm na głowę!

Zachęcam też do ochraniaczy na kolana. Dobre ochraniacze praktycznie nic nie ważą i właściwie nie czuje się ich na nogach, a kolanko mogą uratować.

Narty – zdecydowanie skrętne, co nie oznacza wcale, że powinny mieć mocne taliowanie. Zwykle będziemy jechać w głębszym śniegu i wtedy zbyt mocne taliowanie narty tylko utrudnia jazdę.  Nartki z w miarę dobrą wypornością (proponuję nie schodzić poniżej 90mm pod butem) i miękkie podłużnie powinny dobrze się spisywać. Ale uwaga, sama skrętność to nie wszystko – jeżeli narty nie będą nam zapewniały wystarczającej stabilności, to kiszka.

Technika

Każdy rodzaj śniegu (głębszego) ma określoną jakąś minimalną prędkość zjazdu, poniżej której skręty (na sprzęcie jaki posiadamy) przestają się udawać – jazda zaczyna być bardzo siłowa, nie płyniemy tylko się mordujemy. Z drugiej strony boimy się rozpędzić z oczywistych powodów – przeszkód terenowych nie brakuje. Ale ostatecznie nie pozostaje nam nic innego, tylko pojechać odpowiednio szybko i wykonywać krótkie, precyzyjne skręty. Dopóki ich nie opanujemy to nie przekroczymy w lesie minimalnej prędkości śniegu i nici z przyjemnego zjazdu.

Pozycja

pozycjaZacznijmy od postawy telemarkowej. Powinniśmy utrzymywać wysoką, zwartą pozycję telemarkową, gdyż tylko taka umożliwia efektywny przeciwskręt (patrz tutaj) i błyskawiczne zmiany narty prowadzącej.

Kolana blisko siebie, musimy unikać bardzo głębokich przykęków, bądź też bardzo rozciągniętych. Chodzi tutaj zarówno o możliwość szybkiej zmiany narty prowadzącej jak i bardziej efektywne położenie narty do skrętu.

Plecy nieco zaokrąglone, lekkie pochylenie do przodu, ręce zawsze z przodu, dłonie w polu widzenia, tak jakbyśmy obejmowali jakąś większą piłkę plażową. Unikamy pozostawiania ręki i barku z tyłu po skręcie, bo to bardzo utrudnia wejście w następny skręt.

W żadnym wypadku nie prostujemy kręgosłupa, nie usztywniamy się, nie zastygamy w jednej pozycji. Pozostajemy rozluźnieni, ale gotowi do natychmiastowej reakcji.

 

Skręt

Zwykle będziemy potrzebować silnego przeciwskrętu (patrz tutaj). Góra ciała spokojna. Krótkie skręty i raczej w lini spadku stoku. Aby wykorzystać potencjał nart pozatrasowych musimy je w tych krótkich skrętach mocno kłaść na bok. Robimy to zarówno wygięciem bocznym, ale również mocnym wkładaniem kolana – kolana „oświetlają” następny skręt.

 

Na następnym wideo jeszcze wyraźniej widać wpływ włożenia kolana na promień skrętu. Po minięciu drzewka silnie wkładam lewe kolano do skrętu w prawo. Narty wykonują wiraż o promieniu ok. 1,5m , praktycznie bez ześlizgu – a na nogach mam G3 Rapid Transit, które mają talię ok. R20!!! W miękkim śniegu promień skrętu nie jest determinowany taliowaniem narty!

 

Wspominałem już o przeciwskręcie? Tak? Nie zaszkodzi jeszcze raz powtórzyć – potrzebny będzie PRZECIWSKRĘT!

Kilka wisienek…

…do tortu:  w głębszym śniegu można użyć elementu techniki WN – gdy głęboki śnieg oddaje energię i próbuje narciarza wyrzucić do góry, wtedy można mocno podciągnąć nogi dodatkowo zmniejszając nacisk i dużo szybciej wykonać rotację nart.

Czasami przydaje się umiejętność skrętu w odwróconej pozycji tele – gdy nie ma czasu na zmianę nogi prowadzącej, jak np. na tym ujęciu (mógłbym oczywiście zrobić zmianę nogi prowadzącej, ale wtedy czubek buta osiągnąłby w kulminacyjnym momencie prędkość ponaddźwiękową, powstałaby dzwiękowa fala uderzeniowa i obudziłbym wiewiórki):

 

I kilka mniej technicznych wisienek:

  • trzeba starać się patrzeć przynajmniej 1,5 skrętu do przodu i nie skupiać się tylko na tym wykonywanym;
  • patrzeć na trasę zjazdu jako luki między drzewami, zwracać uwagę na luki i wolne miejsce, a nie na drzewa – narciarz najczęściej jedzie tam gdzie patrzy;
  • uczyć się odróżniać różne pułapki (zwalone drzewo, przysypana gałąź, pień, młode drzewka, obudzone rozwścieczone wiewiórki)
  • przewidywać prędkość  – jazda w głębokim śniegu znacząco hamuje, ale wypadnięcie na przejeżdżony kawałek albo wjechanie w ślad powoduje gwałtowne przyspieszenie – i zarazem zwiększenie promienia skrętu.

A ćwiczenia warto przeprowadzać w otwartym terenie, potem dopiero przenieść się do lasu. Nic co prawda tak nie motywuje do wykonania niemożliwego wydawałoby się skrętu czy manewru, ale lepiej zostawić taką motywację na wyjątkowe okazje :)

Ps. Odnośnie jeszcze tej motywacji; popatrzcie sobie na ten antyczny film, gdzie Wojtek w pomponie i ze zbyt długimi kijkami wykonuje swoje pierwsze tele zjazdy w lesie – w pewnym momencie motywacja jest bardzo widoczna :)

gru 032014
 

Autor: Piotr Kapustianyk
wydawnictwo: SITN PZN, Kraków 2014

Doczekaliśmy się wreszcie w całości, z krwi i kości, polskiego opracowania dotyczącego telemarku. Jest nim podręcznik p.t. „TELEMARK – Program Nauczania Narciastwa Telemarkowego SITN PZN” autorstwa Piotra Kapustianyka.

W skład opracowania wchodzą:
- podręcznik
- mała książeczka – ściągawka
- płytka DVD

Zestaw już od początku sprawia dobre wrażenie, dobrej jakości papier, dużo ładnych zdjęć i ilustracji, tekst jest złożony przejrzyście.

Podręcznik zawiera cztery rozdziały.
Pierwszy – tradycyjnie: ‚Historia i Współczesność’. Od czasów sprzed Sondre Norheima, przez Nansena,  początki telemarku w Polsce aż do czasów współczesnych, La Skieda, Polskie Spotkania Telemarkowe i obecną działalność SITN w zakresie telemarku. W tym też rozdziale znajdziemy przegląd współczesnego sprzętu telemarkowego. Zestawienie jest zaskakująco aktualne; opisane są nie tylko mainstream’owe standardy backcountry, NN75 i NTN, ale również budzący coraz większe zainteresowanie system TTS. Osobom pierwszy raz stykającym się z telemarkiem pozwala uporządkować pojęcia i zwraca uwagę na kilka istotnych elementów wyposażenia, np. ochraniacze na kolana, linki zabezpieczające, sprzęt lawinowy, itp.

Drugi rozdział „Elementy fizjologii i mechaniki” dotyczy fizjologicznych aspektów telemarku oraz wyjaśnia biomechaniczne podstawy tego skrętu, okraszone licznymi jak w całym podręczniku, zdjęciami i ilustracjami. W tym rozdziale znalazły się wyniki i opis nowatorskiego – na skalę europejską, a w zakresie telemarku być może na skalę światową – przedsięwzięcia z udziałem pracowników naukowych Akademii Wychowania Fizycznego i Sportu w Gdańsku i instruktorów SITN. Wykorzystano nowoczesną aparaturę do analizy 3D ruchów ciała narciarza wykonującego ewolucje telemarkowe oraz aparaturę do pomiarów fizjologicznych – wszystko rejestrowane w czasie rzeczywistym na komputerze.

Rozdział trzeci ‚Technika’ rozpoczyna się od wyjaśnienia podstawowych pojęć. Warto zapoznać się z nimi (np. antycypacja, rotacja, układ dostokowy, itp.) ponieważ później używane są często w opisach ewolucji. I tutaj na szczęście nie brakuje zdjęć, można np. zobaczyć czym różni się pozycja podwyższona od odchylonej (w myśl zasady jedna dobra ilustracja lepsza od tysiąca słów).
W dalszej części przedstawiony jest program nauczania telemarku SITN PZN, który jest podzielony na 3 stopnie: początkujący, średniozaawansowany i ekspert. I tak poczynając od wskazówek dotyczących pozycji telemarkowej, przez ewolucje płużne, naukę zmiany narty prowadzącej, skręty przy średnich prędkościach (NW, rotacyjny, WN) aż po jazdę na krawędziach, śmig, jazdę w muldach, głębokim śniegu, sportową, itp. Jest też strona poświęcona zasadom przeprowadznia poszczególnych konkurencji telemarkowych według FIS.

Na marginesie; kto wie czym się różni ‚kanadyjski’ sposób zmiany narty prowadzącej od ‚norweskiego’? Ja już wiem :)

Czwarty, ostatni rozdział dotyczy metodyki nauczania telemarku; np. fazy tworzenia nawyku ruchowego,  formy prowadzenia zajęć, zasady dydaktyczne, zasady komunikacji, struktura lekcji narciarskiej, itp. – generalnie rzeczy potrzebne bardziej świadomości (przyszłych) instruktorów, niż uczniów. Najbardziej interesujący dla przeciętnego narciarza może być podrozdział ‚Wybrane ćwiczenia metodyczne’ w których wymienione są rodzaje ćwiczeń w celu wyćwiczenia bądź doskonalenia ewolucji zebranych w rozdziale ?Technika?.

Mała książeczka – ściągawka zawiera wybrane podrozdziały podręcznika stanowiąc zestawienie ewolucji opisanych w rozdziale 3. Technika, zasady przeprowadzania konkurencji FIS oraz wybrane cwiczenia metodyczne. ‚Ściągawka’ jest na tyle mała i poręczna, że bez trudu zmieści się w kieszeni i łatwo ją zabrać np. na stok.

Ostatnim elementem zestawu jest płytka DVD. Zawiera dwa elementy; pierwszy to krótki film/reklama telemarku – zarówno tego telemarku retro, ale również telemarku noweczesnego i sportowego. Drugi element to schemat nauczania, w którym możemy oglądnąć na żywo wszystkie trzy poziomy ewolucji i ćwiczenia metodyczne. DVD jest profesjonalnie zrealizowane; bardzo dobrej jakości ujęcia w pięknych sceneriach. Schemat szkolenia w postaci video stanowi bardzo przydatne uzupełnienie podręcznika, który szczególnie w części dot. ćwiczeń metodycznych jest lakoniczny i może być niewystarczający dla osób nie znających wymienionych ćwiczeń. Na szczęście DVD w dużej mierze rekompensuje tę zwięzłość opisu.

Niewątpliwie pojawienie się ‚TELEMARK – Program Nauczania Narciastwa Telemarkowego SITN PZN’ to znaczące wydarzenie dla polskiego telemarku; dobrze zrealizowane i ładnie opakowane. Nie mam wątpliwości, że dla osób chcących nauczać telemarku to cenna pozycja, a i osoby które się uczą bądź doskonalą telemark wyciągną sporo ciekawych informacji. No i miejmy nadzieję, że za kilka lat doczekamy się kolejnego wydania, które będzie miało nie 160 a 300 stron – ja zamiawiam szczegółowe opisy ćwiczeń metodycznych – takie jakie możemy usłyszeć od Telemark Demo Teamu Polska na Polskich Spotkaniach Telemarkowych podczas warsztatów telemarkowych :)


 

 

Do nabycia w (cena 80zł):

Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów PZN
ul. Dębowa 6/1
30-308 Kraków

http://www.sitn.pl

telefon: 12 636 17 75, 12 636 29 30
faks:      12 638 23 20
e-mail:  biuro@sitn.pl

Kontakt dla Sponsorów, marketing

tel: (+48) 697-988-288
e-mail: marketing@sitn.pl

godziny pracy biura:

poniedziałek, czwartek     13:00 – 18:00
wtorek, piątek     10:00 – 14:00
środa     nieczynne dla stron

sty 202014
 
rotacyjny

Wstęp

Chciałbym co nieco opowiedzieć o dwóch technikach, które możemy użyć podczas jazdy telemarkiem. Prawidłowo użyte znacząco poprawią nasze zjazdy. Oba elementy w moim subiektywnym odczuciu stoją na przeciwległych biegunach zarówno w rozumieniu warunków w jakich ich używamy jak i sposobu w jaki je realizujemy. Mówię tutaj o przeciwskręcie z jednej strony i skręcie rotacyjnym z drugiej.

Przeciwskręt

Elementem charakterystycznym tej techniki jest stała pozycja barków i górnej części tułowia narciarza w stosunku do lini spadku stoku niezależnie od fazy skrętu w jakiej narciarz się znajduje. W przeciwskręcie górna część ciała (powiedzmy od pasa w górę) niezmiennie jest zwrócona w dół lini stoku, natomiast nogi i biodra wykonują skręty – pracują pod narciarzem.

Osiągane jest to dzięki silnej kontrrotacji górnej części ciała w stosunku do rotacji nóg. To silne skręcenie powoduje zmagazynowanie dużej energii którą narciarz używa w następnym skręcie. Jeżeli ciało narciarza w pasie wyobrazimy sobie jako wielką sprężynę to przeciwskręt powoduje nakręcenie tej sprężyny w ostatniej fazie skrętu w jedną stronę. Energia zmagazynowana w tej sprężynie zostanie uwolniona z opóźnieniem  w początkowej fazie  następnego skrętu. Przejście nóg i nart przez linię spadku stoku to moment neutralny, po którym następuje nakręcanie sprężyny w drugą stronę, itd.

Zalety

Dzięki przeciwskrętowi narciarz jest w stanie wykonywać niezwykle szybkie, krótkie skręty, na które nie mógłby sobie pozwolić jeżeli nie miałby nadwyżki energii zmagazynowanej w skręconym tułowiu i jeżeli musiałby rotować całą ciężką górę ciała.

Jest to nieoceniona technika podczas jazdy w lesie, gdzie krótkie, precyzyjne sekwencje skrętów decydują o tym czy jedziemy dalej czy raczej tulimy drzewko. Ale nie tylko w lesie, również jazda po muldach wymaga lekkiego, krótkiego śmigu.

Niech za ilustrację przeciwskrętu posłuży np. ten klip – przeciwskręt wyraźniej widać od 30 sekundy do końca.

Wady

Niestety przeciwskręt w telemarku ma swoją cenę – nie jest zbyt wygodny. Narciarz telemarkowy aby wykonać przeciwskręt w tym samym stopniu co narciarz alpejski musi skręcić się w pasie znacznie mocniej. Wynika to z faktu, że w telemarku noga zewnętrzna jest nogą prowadzącą, więc aby utrzymać górną część ciała w dół stoku to skręcenie musi być bardzo mocne.

Ten sam fakt powoduje, że im głębszy wyklęk telemarkowy, tym trudniej o przeciwskręt.

Dlatego jeżeli chcemy wykonywać przeciwskręt to musimy pozostać w wyższej pozycji telemarkowej a nie schodzić bardzo nisko. Dlatego jeżeli chcemy jeździć w lesie powinniśmy nauczyć się wyższej pozycji telemarkowej.

Jak ćwiczyć?

Propozycji ćwiczeń przeciwskrętu jest multum – każda książka traktująca o narciarstwie, zarówno alpejskim jak i telemarkowym roi się od najprzeróżniejszych ćwiczeń i metod (patrz np. ćwiczenia 21, 34, 37, 55, 56, 95 z „Sztuka telemarku. 123 zachwycające rady, jak doskonalić jazdę telemarkiem”).

Jedno z podstawowych ćwiczeń to skręt telmarkowy do zatrzymania; pięty i narty wypychamy w jednym kierunku, a barki i tułów skręcamy w drugim – czuć przy tym wyraźnie silne skręcenie w pasie. Potem można przejść do naprzemiennych skrętów, góra ciała zawsze zwrócona w dół stoku.

Ale, tak jak pisałem, może lepiej skorzystać z gotowych opracowań i nie musimy się tu ograniczać tylko do telemarkowych, alpejskie ćwiczenia będą równie dobre.

 

Skręt rotacyjny

Jeżeli patrzy się na filmy telemarkowe to można by odnieść wrażenie, że istnieje tylko skręt rotacyjny. W rzeczywistości skręt rotacyjny jest techniką znacznie mniej popularną niż przeciwskręt i ciężko na własne oczy uświadczyć narciarza który go (skręt rotacyjny) wykorzystuje. A szkoda, bo w telemarku ten rodzaj skrętu ma wiele niezaprzeczalnych zalet. Ale może po kolei…

Skręt rotacyjny rozpoczyna się od mniej lub bardziej wyraźnej rotacji (zamachu) górnej części ciała w kierunku skrętu. W wyniku tego zamachu ciało (sprężyna wspomniana przy poprzedniej technice) nakręca się, co powoduje z pewnym opóźnieniem podążenie  dolnej części ciała, czyli bioder, nóg i w końcu nart za zamachem (rotacją) górnej części ciała.

Tak więc góra ciała jest elementem inicjującym skręt, a dół podąża za górą z niewielkim opóźnieniem. Jest to znacząco inaczej jak w przeciwskręcie, gdzie barki pracują w dokładnej przeciwfazie z nogami.

Elementem charakterystycznym  jest wysunięcie zarówno zewnętrznej ręki do przodu jak i zewnętrznej nogi w trakcie skrętu.

Niech  za przykład posłuży nam Charlie Cannon z Powderwhore 06, który wykonuje skręt rotacyjny ze szczególną emfazą:

Zalety

Jak już pisałem skręt rotacyjny ma kilka bardzo istotnych zalet które powodują, że jest wykorzystywany powszechnie przez doświadczonych telemarkowców.

Skręt ten jest po pierwsze bardzo wygodny i nie powoduje nadmiernego skręcenia ciała jak to ma miejsce w przeciwskręcie. W telemarku jest wręcz naturalny – zewnętrzna noga w wyklęku podaża za zamachem zewnętrznej ręki i barku. Ten fakt powoduje utrzymanie zwartej, atletycznej sylwetki niezależnie od głębokości przyklęku. Pozwala się rozluźnić i bardziej poczuć tę telemarkową swobodę, której tak bardzo szukamy.

Skręt rotacyjny może być z powodzeniem wykorzystywany przy średniej i dużej prędkości; przy wykonywaniu skrętów o średnim i dużym promieniu.

Wady

… a właściwie wada; nie jest to skręt na tyle szybki, aby go wykorzystać do krótkiego śmigu – krótkie, błyskawiczne skręty to domena przeciwskrętu.

Jak ćwiczyć?

… a warto, chociaż literatura nie jest już tak szczodra w metodykę jak to to ma miejsce w przypadku przeciwskrętu.

No więc wybieramy lekko nachylony stok, jedziemy pomału w lini spadku, ręce, a właściwie łokcie możemy trzymać nieco szerzej, aby zwiększyć ramę barków i rąk, rozluźniamy mięśnie w pasie.  W pewnym momencie wykonujemy zamach ramą w kierunku zamierzonego skrętu. Zamach powinien być wyraźny, ale nie nerwowy. Nie musi być też bardzo szybki. Gdy wykonamy zamach górną częścią ciała to… czekamy. W ciągu krótkiej chwili rotująca rama powinna spowodować odczuwalne skęcenie w pasie i w tym momencie nogi i narty same powinny zacząć podążać za skrętem.

Wielu narciarzy ma problemy z wykonaniem tego skrętu, ponieważ nauczyli się, że to nogi początkują skręt, a góra ciała… zwykle robi co chce. I mimo że ćwicząc wykonują ten zamach to albo spinają mięśnie pasa i tułowia tak, że nie pozwalają tej sprężynie się nakręcić albo równocześnie próbują początkować skręt nogami i dlatego nie są w stanie wyczuć tego delikatnego momentu chwilę później, gdy nogi zaczynają same podążać za barkami.

Gdy zaczniesz czuć skręt rotacyjny, to w rzeczywistości wystarczy niewielki impuls aby go zapoczątkować; zamiast szerokiego zamachu można wyobrazić sobie kierownicę samochodu którą trzymamy w rękach. Skręcamy kierownicę w kierunku skrętu, ręka zewnętrzna i bark nieco przesuwają się do przodu i to wystarczy do rozpoczęcia skrętu rotacyjnego.

Podsumowanie

Naturalnie, te dwie techniki skrętu uzupełniają się, a nie wykluczają. Oraz, razem wzięte bynajmniej nie wyczerpują wachlarza możliwych technik – że wspomnę tutaj chociażby o skręcie carvingowym. To po prostu dwie z wielu dostępnych technik, ale w telemarku na tyle znamienne że warto je mieć obydwie opanowane, aby móc wykorzystać potencjał skrętu telemarkowego w pełniejszym zakresie warunków.

 

Ps. Chciałbym jeszcze podziękować Tymkowi Stachowi za zwrócenie mojej uwagi na skręt rotacyjny w kontekście telemarku a Piotrkowi Kapustianykowi za kilka cennych uwag i pokazu ćwiczeń związanych z tym skrętem.

sty 152014
 
Narty na zatłoczone stoki

W tym sezonie w cyklu corocznych Polskich Spotkań Telemarkowych padło na złowieszczą trzynastkę.  Ale, ale, przecież nie jesteśmy przesądni, liczba jak liczba. Nie będziemy bawić się w Amerykanów i po 12-tce przechodzić do 14-tki. Zrazu zapowiadało się, że to jak zwykle zabobony – grudzień zaczął się śnieżnie, a Krynica i Wierchomla aż do Świąt Bożego Narodzenia prezentowała się jak należy – zima wszędzie, biało wszędzie, „co to będzie, co to będzie…” Ale, po Świętach w miarę jak się rozwijała polska złota jesień to zaczęło mi bardziej po głowie chodzić: „… nic nie będzie, nic nie będzie…” Odwołujemy wycieczkę, odwołujemy warsztaty z technik biegowych, odwołujemy zawody – nie ma śniegu żeby wkręcić tyczki… Ludzie pewnie też nie przyjadą – w miastach zbierają stokrotki, kto się wybierze na lepienie bałwana z błota i rzucanie się błotnymi kulkami…

Piątek (10 stycznia)

Rano budzą mnie krople deszczu bębniące po dachu – tjaaaaaaa, jednak jest to prawdziwie trzynaste Spotkanie. Od 4 tygodni świeciło słońce, a akurat w pierwszy dzień Spotkania musi lać deszcz. Trzynastka zobowiązuje w końcu…

Grzyby i stokrotki dookoła ale stok w Szczawniku przygotowany

Grzyby i stokrotki dookoła ale stok w Szczawniku (Dwie Doliny Muszyna-Wierchomla) przygotowany

Jedziemy do Szczawnika, ośrodek Dwie Doliny Muszyna-Wierchomla od strony Muszyny – trzeba być o 9:00 rano w razie, gdyby jakiś szaleniec się jednak pojawił. Ciągle leje deszcz, ale ICM wieści, że za 17 minut deszcz ustanie i w ogóle to będzie piknie i słonecznie. Przyjeżdża autobus alpejczyków, wysiadają, patrzą na o dziwo biały stok, delektują się przez chwilę deszczem, po czym mrucząc coś pod nosem wracają do autobusu i odjeżdżają. Ja tymczasem zastanawiam się, jak to możliwe że stok jest biały i dobrze przygotowany. Grzybiarze niedługo pojawią się w okolicznych lasach, a tu solidny pas białego…

Nie mija wiele czasu i swoją terenową Ładą przyjeżdża Jacek – czyli jednak Spotkanie się odbędzie :) Chwila moment i jest już nas kilkanaście osób. Jak to możliwe? Nawet przy bardzo ładnej zimie, rzadko w piątki bywa więcej niż 20 osób – a tu kilkanaście i przybywa z każdą chwilą. Myślę sobie; co się dziwisz? To w końcu telemarkowcy, lud twardy i uśmiechnięty; gdyby taki nie był, to by się nie uczył telemarku tylko siedział przed telewizorem i narzekał.

Dobra, nie ma co się ociągać, zaczynamy jeździć. Wskakuję w sprzęt BC, na którym zaczynaliśmy telemark – okute śladówki z łuską długie na 210cm, wymiary 57-55-56, zakładam skórzane buciczki, które nie trzymają niczego i do tego są na mnie za duże – bo Wojtkowe… Muszę sprawdzić czy jeszcze na tym potrafię zjeżdżać. W końcu ubrdałem sobie, że w tym roku przebiorę się za siebie samego tylko 15 lat wstecz… Pierwszy zjazd dramatyczny, drugi dużo lepiej – gorąco przy tym jak nieszczęście. Powinno się udać, w końcu Erwin i spółka mają sporo gorzej na sprzęcie z 1920 – ja z 1995. Będę 75 lat do przodu :) Ostatecznie zmieniam sprzęcicho na współczesne i jeżdżę dalej.

 

Warunki na stoku naprawdę przyzwoite, żywej duszy praktycznie nie uświadczysz, oczywiście oprócz tych telemarkowych. Cały stok dla nas. Wkrótce obok pięknego słońca i lekkiego wiatru pojawia się również Piotrek Kapustianyk z  Telemark Demo Team Poland i zaczynamy różne obyrtańce – a to ćwiczenia w parach, a to jazdę synchroniczną…

 

 

…a to jazdę asynchroniczną.

 

 

Ta ostatnia wychodzi zdecydowanie najlepiej :)

Jest fajnie, jednak da się jeździć, humory dopisują, narty niosą. Ale nie wszystkich to satysfakcjonuje; grupka osób, która nie może się pogodzić z odwołaniem piątkowej wycieczki wybiera się na takową zakończoną pięknymi zjazdami w dziewiczym terenie.

 

 

Koniec dnia, zasuwamy do CD LSD, znaczy CP PKS, znaczy CS LZD… (Centrum Szkoleniowe Leśnych Zakładów Doświadczalnych w Czarnym Potoku w Krynicy), jeszcze kolacja i zaczynamy piątkowo-wieczorną część. Dzisiaj kinematografia – na tapecie ?Let?s go!? i ?Loyalty?, obydwie produkcji Josha Madsena. Miła odmiana po zeszłorocznym Powderwhore. Wreszcie dużo, dużo telemarku – no może w „Let’s go!” trochę za dużo freestyle i Amsterdamu, ale za to w ujęciach z Morgedal dostrzegamy Maćka Kasperczaka i Rafała Milewskiego :)

Dodatkową wieczorną atrakcją jest niedźwiedź, który łażąc po sali a to próbuje wywalić stolik, a to zgniecie puszkę z piwem tak że trudniej z niej pić :)

 

Sobota (11 stycznia)

Andrzej napomina, żeby nie robić bydła i nie slalomować pod wyciągiem

Andrzej napomina, żeby nie robić bydła i nie slalomować pod wyciągiem

Dzień warsztatów, dzisiaj będzie cały dzień piękne słońce. Jedziemy do Tylicza do stacji Master-Ski. Tutaj też o dziwo na stoku biało – da się zjechać, chociaż dookoła zielono-brązowo. Znowu stanowimy większość narciarzy. Andrzej w trosce o dobre imię grupy telemarkowej gorąco napomina, żeby nie robić bydła i nie slalomować pod wyciągiem.

Mamy sporo czasu, plan jest wyluzowany, wypadły zawody – zrobimy warsztaty na stoku i pobawimy się, bez spiny. W tym roku wprowadziliśmy warsztaty na sprzęcie BC, zebrała się pełna grupa. Szkoda, że trasa biegowa w Czarnym Potoku wytopniała, byłyby jeszcze do tego warsztaty z technik biegowych – może w przyszłym roku się uda.

Tworzymy łącznie 6 grup warsztatowych o różnych poziomach zaawansowania – warsztaty prowadzone są przez Ewę, Leszka, Tomka, Sławka, Józka i mnie. Piotrek pojawia się to tu, to tam, dorzuca uwagi i prezentuje. Warsztaty trwają ponad 2 godziny – mam nadzieję, że coś się udało przekazać, pomóc… Na chwilę do karczmy przy stoku – fajna, duża, przestronna – siadamy, coś jemy, interesujące rozmowy o sprzęcie i trochę o technice, ale już po chwili z krzesełek wyrywa niecodzienny widok – Telemark Demo Team Poland jak przystało na kryzysowe czasy ćwiczy w czteroosobowych nartach.  Jedna para dla całego Teamu. To się nazywa oszczędność.

No i brak strat w ludziach.

Zbliża się sobotnio-wieczorna część Spotkania; ludzie raz po raz pytają czy zaczyna się o 19:30, ja z pełnym przekonaniem odpowiadam, że „gdzie, skąd! Przecież o 19:00″ . O 19:00 na sali jakoś pustawo, trochę ludzi jest, ale reszty nie ma, łącznie z prezenterem :) Patrzę na program – no tak, w programie 19:30. Idę połazić, może zgarnę więcej ludzi wcześniej – trafiam do „stróżówki” próbując wygonić niedźwiedzia i towarzystwo żeby szli na salę, ale jedyny efekt jaki uzyskuję to ból brzucha od rechotu po opowieści o Czarnym Bacy i Czarnym Baranie.

Erwin opowiada o zeszłorocznej wyprawie narciarskiej na Mont Blanc vel Monte Bianco vel Białystok i o rotawirusie-sztafetniku. Potem niezmiennie poruszająca diaporama Waldka Czado, ehhh, te widoki i muzyka.

Piotrek prezentuje bardzo ciekawą relację z zagadnień biomechaniki skrętu telemarkowego. Badania przeprowadzone na krytym stoku na Litwie przy użyciu 26ciu czujników bezwładnościowych, przeznaczonych do rejestracji ruchu w 3D robi wrażenie. To bodajże pierwsze takie badania w Europie przy użyciu tak nowoczesnego sprzętu i jedne z pierwszych na świecie, do tego dotyczą telemarku właśnie. Wypas! Piotrek zapowiada też pierwszy polski podręcznik do telemarku – pierwsze wydanie ma być na wiosnę – będzie się działo :)

Pomni na narzekania Andrzeja odnośnie sztampowych amerykańskich produkcji narciarskich puszczamy polskiego klasyka freeride’owego:

Potem norweski film o Sondre Norheimie z lat 70tych – jak ci goście jeżdżą i skaczą na tych starych nartach – niewyobrażalne. Coś tam jeszcze puszczamy i jest wreszcie czas, żeby spokojnie pogadać z różnymi ludźmi o telemarku i nie tylko. Dowiaduję się m.in. , że skocznia Erwina już stoi, ale technika V przy skoku nie jest zalecana, bo lądowanie jest w sadzie. I kupę innych ciekawych historii – jak to wieczorami na PST. Kto był to wie :)

Na sali ok. 50 osób – biorąc pod uwagę, że dobrze ponad 10 osób było w piątek i sobotę na stoku, a nie zjawili się na części wieczornej -  daje nam liczbę ok. 60ciu aktywnie telemarkujących – coś takiego! Pomimo tak kiepskiej aury tylko 8 osób mniej niż w zeszłym roku (!).

 

Niedziela (12 stycznia)

czyli część przebierana. Znowu Szczawnik (Dwie Doliny) – szkoda, że dzisiaj nie będzie słońca. Oczywiście jak co roku silny trzon retro w tym roku znacząco wzmocniony o Demo Team, ale również Zuzia w szlafroku, farbowany Paweł i inne pomysły :)

 

Zaczynamy zjeżdżać a z krzesełka ktoś się wydziera; patrzę, kudłate, białe wełniane nogi, pewnie owca Czarnego Bacy. Ale nie, okazuje się, że to Jaskiniowiec, który już kogoś najwyraźniej zjadł :)

 

Jeżdżę sobie na starym sprzęcie BC w za dużych butach – wychodzi nie tak jak dawniej, ale nie jest najgorzej. Myślę sobie – ostatecznie XIII PST okazało się nie aż tak bardzo pechowe; sporo się udało zrobić, ludzie chyba zadowoleni bo cały czas uśmiechnięci… no i wtedy na płaskim odcinku jadąc prosto podwija mi się kostka, leżę… noga w kostce skręcona… Ehhhh żeszzzzz… blade motyle, jednak pechowe Spotkanie, przynajmniej dla mnie :)

 


 

 

 

A tutaj więcej zdjęć ze Spotkania:

 

sty 032014
 

Temat trudny, bo i pasażer nieprzewidywalny. Dlatego artykuł ograniczę  do własnego doświadczenia; mam małe dzieci, które nie są w stanie same podążać za nami na nartach i muszę je transportować. Gdy mi bajtle podrosną na tyle, żeby mogły same człapać na nartach to pewnie też coś napiszę… albo i nie :P

Kto marznie bardziej

Często wyjścia z dziećmi w zimie na pole („na dwór” – przypisek tłumacza) na sanki albo spacer przebiegają według następującego schematu: dorosły stoi, bądź człapie niespiesznie i marznie, a dziecko biega i szaleje i jest mu gorąco. W takiej sytuacji dorosły potrzebuje cieplejszego ubioru niż dziecko. (Dodatkowo, jeżeli dorosłym jest kobieta, to jest przekonana, że dziecku jest równie zimno co jej, więc ubiera dziecko cieplej, dziecko się przegrzewa, poci i następnie szybko przeziębia.) :)

Zupełnie odwrotnie wygląda sytuacja, gdy idziemy na wycieczkę narciarską i zabieramy ze sobą malucha. Wtedy dziecko jest unieruchomione a my ostro pracujemy, szczególnie że mamy dodatkowe obciążenie. Istnieje niebezpieczeństwo, że w takiej sytuacji możemy nie zdawać sobie sprawy, że maluszek marznie (no chyba że jesteśmy kobietą).

 

Wiatroszczelność

Dochodzę do wniosku, że sprawą absolutnie krytyczną jest zapewnienie dobrej wiatroszczelności dla dziecka. Nawet bardzo dobrze ubrane dziecko, jeżeli podczas transportu będzie narażone na wiatr to zmarznie błyskawicznie. Miałem sposobność się o tym przekonać osobiście.

Gdy Kubuś miał roczek wybraliśmy się na spacer na nartach niedaleko domu. Pogoda była bardzo ładna, pełne słońce, ok. 3 stopnie na minusie. Maluszek był ubrany w bardzo ciepły jednoczęściowy kombinezon z wełnianą wysciółką. Zapakowaliśmy go do nosidełka na plecy i poszliśmy. Wycieczka miała trwać 1,5 godziny, ale musieliśmy ją skrócić, bo okazało się, że dziecko zmarzło pomimo ciepłego kombinezonu. Wiał tego dnia niezbyt silny wiatr. Kubuś swoim zwyczajem dzielnie znosił trudy i nie marudził, ale widać było że jest kiepsko.

Wycieczka na Chełm, niby ładna pogoda ..., a przewiało dzieciaczka

Dla porównania tej samej zimy odwiedziliśmy Karonosze; pogoda podobna – piękne słońce, nieco zimniej, bo ok. minus 10 stopni no i jak to w Karkonoszach oczywiście wiało. Ubiór ten sam, ale tym razem osłoniliśmy nosidełko wraz z dzieckiem szczelnym pokrowcem przeciwdeszczowym i przeciwwiatrowym. Różnica w komforcie dziecka była kolosalna. W  Domu Śląskim wyciągnęliśmy rozanielonego malucha z nosidełka; był ciepły jak świeże bułeczki. Humor miał tak dobry, że zdecydowaliśmy się jeszcze podejść na Śnieżkę – co też uczyniliśmy, ku uciesze naszej i Kubusia.

Na Śnieżce już schodzimy na dół

 

Rozwiązania techniczne

Oczywiście, to czy wycieczki narciarskie z dziećmi będziemy potem wspominać z przyjemnością, czy może jednak okażą się totalną kalamitą, zależy głównie od samych dzieci i to one mają ostatnie zdanie w tej kwestii. Kubuś był i w dużej mierze nadal jest bardzo wyrozumiałym i odpornym na trudy unieruchomienia pasażerem. Julcia już nie tak bardzo. Niemniej jednak sposób w jaki transportujemy dziecko nie jest bez znaczenia nie tylko dla komfortu dziecka ale i rodzica.

Oto warianty które przerabiałem:

Nosidełko

Jak już wspominałem na początku używaliśmy nosidełka. Ba, nadal go używamy, ale teraz częściej w lecie niż w zimie.

Wycof z JaworzynyWybierając nosidełko do turystyki zimowej warto zwrócić uwagę, czy producent tego nosidełka ma w ofercie rozwiązanie, dzięki któremu dziecko jest chronione przed wiatrem i śniegiem od stóp do głów. Nie wspominam tu oczywiście o kilku innych czynnikach, takich jak np. jakość i wygoda uprzęży dla dorosłego, stopień asekuracji dla dziecka, jego wygoda np. podczas snu, waga nosidełka, itp.

Do zalet nosidełka należy niewątpliwie mobilność takiego rozwiązania; narciarz jest w stanie poruszać się w trudnym, wąskim i stromym terenie. Niejednokrotnie jest to decydujący element.

Niestety nosidełko ma też spore wady. Cały ciężar dziecka, nosidełka i innych potrzebnych bambetli przez cały czas mamy na plecach. Ciężko tutaj zejść poniżej 15kg, zwykle bagaż oscyluje wokół 20kg – jak naprawdę porządnie upakowany spory plecak. Pomimo tej masy bagażu niesie się niezbyt dużo. Trudno dobrze docieplić dziecko, można mu co prawda zapewnić dobrą wiatroszczelność, ale dodatkowe docieplenie bywa kłopotliwe.

Spacerek niedaleko domuKolejnym minusem jest stopień ochrony dziecka przed obrażeniami w wyniku np. upadku. Nawet najbardziej rozbudowane nosidełka nie zapewniają takiego zabezpieczenia jak inne sposoby trasportu. A jak wiadomo wywrotki niestety się zdażają. Jeżeli do tego dodamy zwisające gałęzie, nie daj Boże na trasie zjazdu, to mamy pełny obraz co może się stać.

 

Saneczki

Moim zdaniem jest to rozwiązanie, które posiada najlepszy stosunek ceny do jakości.

Oczywiście trzeba pamiętać o kilku istotnych elementach:

  • sanki muszą być jak najszersze. Niestety większość dostępnych konstrukcji jest bardzo wąska, przez co są bardzo wywrotne i nie nadają się do transportu dziecka (ani czegokolwiek) w trudniejszych warunkach. Tylko niektóre sanki są na tyle szerokie, że zapewniają stabilność w koleinach, głębszym śniegu czy też na trawersach.
  • sanki powinny mieć oparcie. Dzięki niemu dziecko może wygodnie siedzieć bądź leżeć; standardowe oparcia całkiem dobrze spisują się jako osłona chroniąca dziecko, np. w przypadku wywrotki sanek.
  • często można spotkać sanki ze zintegrowanym śpiworkiem/dociepleniem dla dziecka; to bardzo dobre rozwiązanie które oszczędza żmudnego kombinowania albo szycia takiego pokrowca samemu.
  • do takiego zestawu trzeba koniecznie dodać osłonę przeciwwiatrową i przeciwśnieżną; ja do tego celu używałem osłony z wózka, która była zrobiona z grubej, porządej folii plastikowej.
  • No i naturalnie uprząż; rodzaj uprzęży ma decydujące znaczenie dla komfortu i bezpieczeństwa; zdecydowanie polecam sztywną uprząż – dwa cienkie dyszle mocowane na krzyż (!) do np. pasa biodrowego plecaka albo dedykowanego pasa. Dyszle mogą być cienkie, osobiście używałem do tego celu aluminiowych rurek o długości bodajże 1,5m o przekroju 12mm – pod warunkiem, że zamocujemy je na krzyż, tzn. lewy dyszel mocujemy przy prawym biodrze, a prawy dyszel przy lewym biodrze. Dzięki temu znacznie łatwiej sterować saneczkami, narciarz nie ma zablokowanych bioder, a na dyszle działają znacznie mniejsze siły gnące. Różnica jest kolosalna.
    A już wogóle nie polecam sznurka albo linki; saneczki wpadają w oscylacje – nie są ciągnięte równo tylko szarpnięciami – dziecko od razu dostaje choroby morskiej :) – o zjeździe z taką miękką uprzężą nie wspomnę.

W drodze do Śnieżnych Kotłów Kubuś większość drogi smacznie spał

Saneczki mają wiele zalet; dziecko podróżuje wygodnie, może spokojnie się przespać. Łatwo dziecko docieplić np. dodatkowymi kocykami albo jakąś poduszeczką. Można mu zapewnić dobrą osłonę przed wiatrem.

Dla ciągnącego narciarza to według mnie najwygodniejsze rozwiązanie – skrzyżowane sztywne dyszle dają zarazem dużo swobody ale również kontroli i zwrotności.

Do wad mógłbym zaliczyć stosunkowo małą przestrzeń bagażową – coś tam można upakować w nóżkach dziecka, ale niezbyt dużo.

Również, ze względu na fakt że skrzyżowane dyszle wymagają przegubowego zaczepienia przy sankach, stabilność podłużna takiego zestawu jest determinowana rozstawem i długością płóz sanek. Jeżeli będziemy jechać po wyboistym albo pofalowanym terenie, to sanki kołyszą się znacznie mocniej niż Chariot (patrz dalej). Nie wiem natomiast o ile bardziej jest to niekomfortowe dla dziecka.

 

Chariot

To jest ciekawy patent. Produkt kanadyjskiej firmy Chariot, mówimy dokładnie o modelu Cougar 2, może być w zależności od dokupionych akcesoriów wózkiem spacerowym, wózkiem joggingowym, przyczepką rowerową, przyczepką do trekkingu bądź sankami do turystyki narciarskiej.

Traktuję Chariota jako osobną kategorię (a nie sanki) z kilku powodów:

  • Chariot posiada specjalne płozy, które montuje się w miejsce tylnych kół oraz sztywne dyszle, które NIE są połączone przegubowo z kadłubem. Takie rozwiązanie sprawia że z zestawu robi się coś w rodzaju rykszy na płozach. Daje to bardzo dużą stabilność podłużną, ponieważ tylny punkt podparcia to miejsce tylnych kół Chariota, a przedni punkt to biodra i nogi narciarza ciągnącego zestaw.
  • stabilność poprzeczna też jest bardzo dobra, ze względu na znacznie szerszy rozstaw płóz niż ma to miejsce nawet w najszerszych sankach. Chariot w wersji dla jednego dziecka jest już wystarczająco stabilny, aby pokonywać nawet bardzo trudny teren nie martwiąc się, że przyczepka się wywróci, nie mówiąc już o wersji dla dwojga dzieci.
  • Charioty są produkowane również w wersjach dwuosobowych, co jest nie bez znaczenia, jeżeli masz dwoje małych dzieci :)
  • Płozy, a właściwie narty na których porusza się Chariot są/mogą być szerokie, co zabezpiecza zestaw przed zbytnim zapadaniem się w śnieg i ułatwia podróż.

Chariot bez osła pociągwego Chariot z osłem pociągowym

Przestrzeń ładunkowa jest ogromna, spokojnie zmieszczą się rzeczy dla dzieci i dorosłych, nawet na kilka dni. Bardzo dobra ochrona nie tylko przed wiatrem ale również jeżeli trzeba przed słońcem oraz  wygodne siedziska z  pięciopunktowymi pasami czynią z Chariota nie tylko komfortowy ale również bardzo bezpieczny środek transportu dla dzieci. Mali pasażerowie chronieni są klatką bezpieczeństwa, istnieje możliwość prostego docieplenia dzieci np. kocykami. Można też dokupić specjalny hamaczek dla najmniejszych dzieci.Chariota używamy przez cały rok

Do wad mógłym zaliczyć brak skrzyżowanych dyszli, ale jest to wymuszone faktem, że dyszle przy takim rozwiązaniu nie mogą być zamocowane przegubowo do przyczepki. Drugą sprawą jest szerokość zestawu (wersja dwuosobowa), co bywa czasami kłopotliwe w ciaśniejszych miejscach – ale to akurat jest również zaletą, ze względu na większą stabilność poprzeczną.

 

Myślę, że wiele przyczepek rowerowych dla dzieci dałoby się przerobić na tego rodzaju sanki. Chariot jest o tyle wyjątkowy, że jako chyba jedyna konstrukcja na świecie ma efektywne amortyzowane zawieszenie, ze względu na zastosowanie swego rodzaju resorów piórowych, którch sztywność możemy łatwo dopasować do transportowanego ciężaru. Ale akurat resorowanie w przypadku użytku zimowego ma znacznie mniejsze znaczenie niż przy zastosowaniu jako przyczepka rowerowa.

 

Pulki dla dzieci

Wymieniam dla porządku, ale nigdy nie używałem. Oglądałem kilka norweskich konstrukcji, ale cena takiego ustrojstwa była zawsze przytłaczająca, biorąc pod uwagę dosyć ograniczone spektrum zastosowań.

 

Brać czy nie brać?

Jeżeli nie jesteś przekonany/na, że zabranie dziecka na daną wyprawę w danych warunkach to dobry pomysł to tego nie rób. Dużo lepiej odpuścić sobie wycieczkę, niż zrazić malucha do zimy i narciarstwa :) Zamiast przyjemnej wycieczki i mnóstwa satysfakcji może być mordęga.

Prawie cała ekipa (bez osła pociągowego) Roześmiane michy nie kłamią

Ale, jeżeli nie spróbujesz to się nie dowiesz.

 

paź 142013
 

Innymi słowy – Dlaczego Tele?

Oglądanie Johna Hollemana jak wycina skręty telemarkowe sprawiało, że chciałeś robić to samo.

Oglądanie Johna Hollemana jak wycina skręty telemarkowe sprawiało, że chciałeś robić to samo.

Gdyby przypadkiem to nie było oczywiste, zacznę od przypomnienia, że telemark nie umarł. Doniesienia o zgonie ludu telemarkowego są przesadzone, podsycane przez owczy pęd tłumu, niedojrzałe myślenie i określanie poziomu zainteresowania sportem na podstawie wskaźników opłacalności sprzedaży sprzętu.

Zainteresowanie nie jest definiowane przez konsumpcjonizm, ale przez pasję ludzi zaangażowanych w ten sport. A pasja rzadko wynika z faktu, że coś jest łatwe. Wszyscy wiemy, że bardziej ceni się coś co zostało zdobyte z trudem. To wyrażenie dobrze opisuje lojalność oraz przekonanie do telemarku, które można zaobserwować wśród telemarkowców mówiących o ich ukochanym narciarskim stylu.

Nie sądź, że będąc autorem i wydawcą telemarkowych drobiazgów, jestem zbyt zaabsorbowany samym sobą, żeby wyjrzeć poza moje królestwo wolnej pięty. Spójrz na Sir Arnolda Lunda, który podążał za swoją narciarską pasją z taką gorliwością, że drobił się szlacheckiego tytułu i został zapamiętany jako telemarkowiec. Trudno nie zauważyć podobieństwa.

Częściowo to wszystko za sprawą tego, że telemark nie jest łatwy. Zapytaj kogokolwiek kto poświęcił swój czas aby się nauczyć telemarku; a na pewno przyzna, że opanowanie go wymaga dodatkowego wysiłku, mnóstwa czasu i wielu upadków. W pewnym sensie nigdy do końca to się nie uda, ponieważ z wolną piętą cały czas się uczysz i adaptujesz do nowych warunków. Wyzwanie i trudność jest częścią tego co czyni telemark pociągającym. Dzięki temu satysfakcja z osiągnięć jest o wiele większa.

Powód powszechnego przekonania, że telemark jest 'gupi'

Powód powszechnego przekonania, że telemark jest ‚gupi’

Skręt telemarkowy to nie tylko sprawność fizyczna i wyzwanie, to płynięcie przez góry. To nie tylko miękkie odczucie skrętu, ale skandynawskie podejście do poruszania się w terenie w butach z naturalną, giętką podeszwą, z użyciem techniki nordyckiej, odbicia z łyżwy, lub przy użyciu fok.

To najprawdopodobniej główny powód dla którego nie wróciłem do zablokowanych pięt w czasie zjazdu, no chyba że akurat testuję sprzęt skiturowy albo wybrałem się w teren, w którym w moim wieku umarłbym ze strachu dosiadając sprzęt tele. Powyżej pięćdziesiątki, zjeżdżanie stokiem o nachyleniu powyżej 50° wydaje się idiotyzmem, no chyba że warunki są absolutnie perfekcyjne.

Co tu wiele gadać, buty telemarkowe są po prostu bardziej komfortowe niż buty ze sztywną podeszwą. Gdy zaczynałem jeździć telemarkiem do wyboru były tylko skórzane buty. Dokonałem tego wyboru mimo ich ograniczonych możliwości podczas zjazdu, ale jednocześnie z pełną świadomością że komfort miękkich skórzanych butów będzie mi towarzyszył w każdej minucie wycieczki i że warte jest to kompromisu. No i, dzięki odrobinie praktyki, umiejętności i szczęścia, mogłem zjeżdżać najstromszymi stokami, gdy byłem młodszy. OK, zapewne wymaga to więcej niż „odrobinę”, ale w końcu ćwiczenie czyni mistrza i przy odrobinie szczęścia jedyne ograniczenie leży w naszych umysłach.

Osiąganie ponaddźwiękowej z kolanem przy śniegu

Osiąganie ponaddźwiękowej z kolanem przy śniegu

Dlaczego telemark nie jest martwy i dlaczego nie zginie? Ponieważ pozostawia w sercu narciarza niezatarte wrażenie idealnego skrętu. Ciężko to opisać słowami, zupełnie jak pocałunek niesie ze sobą odrobinę magii i wykracza poza fizyczny fakt kontaktu skóry ze skórą. Niektórzy odwołują się tu do metafizyki, ale my może pozostańmy przy prostszych, bardziej mierzalnych terminach.

W narciarstwie istnieje tzw. sweet spot znajdujący się mniej więcej w środku skrętu, to jest właśnie ten wyraźnie wibrujący energią moment w trakcie szusu. Doświadczywszy wszystkich trzech – techniki alpejskiej, snowboardu i telemarku – mogę powiedzieć, że skręty alpejskie mają najkrótszy sweet spot, ale energia jest wysoka. W snowbordzie jest on zwykle długi. Natomiast w telemarku można dopasować nie tylko długość trwania, ale również intensywność sweet spotu. Oczywiście NIE jest to możliwe, gdy jeszcze się uczysz. Ale gdy już to rozkminisz, i pojmiesz, i wyćwiczysz, zwłaszcza w głębokim puchu – wow!!! – to jest uczucie, które chcesz przeżywać od nowa, a idealnie – regularnie.

Geoff Clark, mistrz tele.

Geoff Clark, mistrz tele.

Gdybyś nie zauważył(-a) reszta świata twierdzi, że to sprzęt skiturowy jest najlepszym sposobem na turystykę narciarską i zjazdy w terenie. Ochoczo przyznaję się, że jestem zdecydowanym zwolennikiem tego twierdzenia i wierzę że dla większości narciarzy sprzęt skiturowy jest najlepszym wyborem. Ale nie dla wszystkich. Dla niektórych telemark jest najlepszy. Telemark ani nie jest, ani nigdy nie będzie najbardziej popularnym sposobem turystyki narciarskiej. Bycie w mniejszości ma swoje wady, ale ‚gupie’ nie jest jedną z nich. Tele jest ‚gupie’ tylko do momentu, gdy go rozkminisz. Wtedy okazuje się, że z ‚gupim’ nie ma nic wspólnego. Wtedy ciśnie się raczej słowo ‚ponadprzeciętny’, ale pozostańmy przy ‚zadowalającym’  ;)

Gilski w głębokim śniegu.

Gilski w głębokim śniegu.

Czemu teraz wyciągam ten temat? Czy nie był dyskutowany i wałkowany przez lata? Tak, pewnikiem był. Tak czy inaczej teraz najwyższy czas odłożyć go na bok, ponieważ nas, wiernych technice wolnej pięty, tak naprawdę niewiele obchodzi, czy Ciebie obchodzi, że jeździmy telemarkiem, czy też nie. Obchodzi nas ‚jak’ i ‚dlaczego’ oraz uprawianie tego. Nie nalegamy abyś spróbował(-a), ale gdy tylko będziesz na to gotowy(-a), zawsze chętnie Ci pomożemy. Ostatecznie, nie każdy może jeździć telemarkiem.

 


Powyższy tekst jest tłumaczeniem artykułu „Telemarking : Neither dead nor stupid” autorstwa Craig’a Dostie zamieszczony  na earnyourturns.com

kwi 032013
 
IMG_2275
Poniżej relacja Leszka Witta z alpejskiej tury:

„Postanowiłem zrobić jakąś alpejską turę, jednak z braku czasu nie chciałem spędzać dwóch dni w samochodzie. Wybór padł więc na najbliższą w miarę wysoką górę ? Dachstein, ok. 700 km od domu. Ma 2995 m.n.p.m., ale ponieważ na szczycie stoi krzyż to większość folderów pokazuje tam magiczne 3 tysiące. Tak czy siak wyżej niż w Tatrach.

Na bazę wybrałem prywatne schronisko Lodge.at na Krippensteinie. Może nie jest bardzo tanio, ale to rzecz względna ? miejsce w pokoju dwuosobowym z full wypas śniadaniem ok. 35 euro. Z budynku na wysokości prawie 2100 m szeroka panorama i po założeniu nart od razu w dół ? takie warunki są warte swojej ceny. Początkowo trudno było mi się przyzwyczaić do tej wysokości, ale po paru dniach było ok.

Pojechaliśmy we dwójkę, z Jurkiem, moim stałym partnerem wypraw górskich. Samochód został na parkingu a my gondolą z dodatkowymi bagażami na górę. Po zakwaterowaniu parę zjazdów po przygotowanych stokach i po najdłuższej austriackiej trasie zjazdowej (11 km) dało nam solidnie w kość.

Następny dzień przeznaczyliśmy na Dachstein. Start nastąpił dość późno (cała tura tylko 16 km wg mapy, co to dla nas?) i zaczął się ładnym zjazdem. Jednak myśl o powrotnym podejściu już wzbudzała niepokój. Nic to, cały długi dzień przed nami. Trasa okazała się bardziej urozmaicona niż zakładaliśmy, było sporo hopek, czyli tracenia w mozole zdobywanej wysokości. W końcu dotarliśmy do krzesełka na lodowcu, ale cóż, nie mieliśmy karnetów a poza tym nie na wożenie się wybraliśmy. Droga pod górę po wyratrakowanej trasie, czasem zakosami dłużyła się niemiłosiernie. Przyjemną niespodzianką okazał się ruchomy chodnik podwożący narciarzy na ostatnich kilkudziesięciu metrach przed górną stacją kolejki prowadzącej z Ramsau i restauracją. Niech żyje cywilizacja!

Po posiłku odzyskuję siły (Jurek jakby ich w ogóle nie stracił) i mogę iść dalej. Jestem dość zmęczony i po głowie plącze się myśl, żeby już zjeżdżać, ale jakoś człapię. I tak krok po kroku podchodzimy pod skały Hoher Dachsteinu, którędy prowadzi droga na szczyt. Tę ferratę zrobiliśmy już 3 lata temu i w pamięci zapadła jako dość łatwa więc uznaliśmy, że damy radę.

Narty zostają w śniegu a my zakładamy raki, czekany w łapę i ruszamy. Śnieg dość pewny, pogoda nie wróży załamania, można iść. Co prawda większość lin dostępnych latem jest schowana pod śniegiem, ale to co wystaje wystarcza. Po 30 min. wspinaczki stoimy na szczycie. Szybkie przybicie piątki i spadamy, to znaczy schodzimy w dół. Cóż, emocje były, w końcu ekspozycja słuszna, ale po swoich śladach jakoś zeszliśmy bez przygód.

Zjazd miał prowadzić przez schronisko Simonyhutt,e ale wybrałem niewłaściwą stronę lodowca i nie trafiliśmy. Może dobrze się stało, bo musieliśmy przeć naprzód bez możliwości noclegu po drodze a takie myśli chodziły po głowie. Zmierzch zapadł szybko, w dodatku zaczęły się drobne podejścia i zjazd przestał być przyjemny. W końcu na fokach, przy czołówkach doczłapaliśmy do schroniska Gjaid Alm. Już dawno złocisty trunek tak nie smakował. Tu nasz wysiłek się skończył, chociaż emocje jeszcze nie. Z naszego schroniska wysłano skuter i po chwili wjeżdżaliśmy jak pany na górę. Dystans 2 km plus 350 m przewyższenia przebyliśmy z zegarkiem w ręku w 3 minuty, na zakrętach (pod górę oczywiście) skuter zwalniał, ale i tak jechał tylko na zewnętrznej płozie. Ale jazda :)

W następnych dniach próbowaliśmy robić inne wycieczki i jeździć poza trasą, bo tereny są bardzo zachęcające, niestety nie było słońca, tylko rozproszone światło i śnieg zlewał się przed oczami w jedną białą plamę. Wielokrotnie któryś z nas niespodziewanie lądował w dziurze lub zjeżdżał nagle po niewidocznej skarpie lądując bynajmniej nie telemarkiem, co skutecznie zniechęcało do nieograniczonej eksploracji zboczy. Na koniec podeszliśmy jeszcze do pominiętego Simonyhutte, dokąd przez kilka kilometrów prowadziła wyratrakowana nartostrada ale na tyle urozmaicona, że jechało się z pieśnią na ustach.

Podsumowując, wyjazd bardzo udany. Prawie 5 dni na nartach w wysokogórskiej zimowej scenerii, przy niezłej pogodzie. Lodge.at jest świetnym miejscem do spędzenia, najlepiej przedłużonego, weekendu, zwłaszcza jeżeli priorytetem jest jazda pozatrasowa z wjazdami gondolą. Natomiast wadą miejscówki jest konieczność końcowego podejścia do schroniska, co po całym dniu turowania może być ponad siły. Jeżeli więc ktoś preferuje tury to lepszym miejscem jest Gjaid Alm.

Tu więcej zdjęć na Picasa.”

Autor: Leszek Witt

 

sty 222013
 

Zawsze mam problem jak zacząć: zwykle ciśnie się „Kolejne Spotkanie Telemarkowe już za nami…”, ale tak właśnie ciśnie się co roku. Może nie będę zaczynał tylko od razu przejdę do sedna…

Dla mnie osobiście tegoroczne Spotkanie było wielkim testem wiary – a jak później się okazało z rozmów – również dla wielu uczestników Spotkania.  Wiary w zimę w Beskidzie Sądeckim. Początek stycznia 2013 wszędzie odcisnął swe wiosenne piętno; i w Sudetach, i w Tatrach, i nawet w Bieszczadach, o polskich miastach nie wspominając.  Wiosenne ulewy i zielona trawa zamiast grubej pokrywy śnieżnej i lamentów prezenterów telewizji, jak to będzie zimno, śnieżnie i nieprzyjemnie.

Na szczęście ten przykry los ominął rejon Krynicy i Wierchomli, gdzie śnieg jak spadł na początku grudnia tak pozostał formując dosyć konkretną i zwartą warstwę podkładową, nawet w lasach. Tak więc wybierając się z okolic Sącza do Wierchomli tuż po Świętach Bożego Narodzenia spodziewałem się przygotowanych tras i zielonych łąk a zastałem, ku mojej pełnej radości – całkiem ładną zimę wszędzie.

Spotkanie zaczęło się tradycyjnie w piątek (4.I) od człapanej wycieczki po okolicznych górkach. Wystartowaliśmy w 18 osób z dolnej stacji krzesełka w Szczawniku o godzinie 10:00 – jak to złowieszczo przepowiedział nam na forum Sławek Pilch, a nie o 9:00 jak planowaliśmy. Ze względu na silny wiatr zdecydowaliśmy się na podejście doliną w stronę Runku, a nie jak wcześniej zakładaliśmy przez Kotylniczy Wierch. Drobny śnieżek z czasem przeszedł w gęstszy opad, ale szło się bardzo sympatycznie, bo byliśmy dobrze osłonięci od wiatru.

Spod Runku już bez fok zjechaliśmy do Bacówki nad Wierchomlą gdzie mogliśmy się raczyć wspaniałymi wyobrażeniami panoramy z Tatrami w tle, która niewątpliwie rozciągałaby się przed nami, gdyby nie ten syberyjski huragan za oknami. W przytulnej atmosferze schroniska nie tylko posililiśmy się wystarczająco ale również nasłuchaliśmy się opowieści z cyklu „Gdzie mnie zastał koniec wojny”. W schronisku wywieszona na ścianie tabliczka jasno wskazywała, że „Spożywanie własnego alkoholu jest zabronione”.  Zakaz o tyle niefortunny, że kilka małych, ale zacnych tomików poezji narciarskiej aż wołało z piersiówek, znaczy z okładek, aby je przeczytać. Ostatecznie, chcąc być w zgodzie z literą prawa unikaliśmy czytania swoich pozycji, zadowalając się cudzymi.

Powrót standardowo grzbietem, z Bacówki w stronę górnej stacji krzesła Wierchomli, potem dalej w stronę Szczawnika. Szliśmy i doszliśmy przy silnym bocznym wietrze i sporym opadzie śniegu. Na dole krzesła Szczawnika spotkaliśmy przemoczonego Sławka, który oznajmił nam, że niżej w ciągu dnia śnieg przechodził w deszcz i nie było zbyt wesoło…

Piątkowy wieczór to sporo rozmów o telemarku i nie tylko i oglądanie kolejnego filmu zza wielkiej wody „Powderwhore – Choose Your Adventure”. O ile wieczornym rozmowom nie brakowało ducha, o tyle tej części Powderwhore zdecydowanie tak. Być może zeszłoroczny deficyt śniegu w Stanach spowodował, że w filmie chronicznie brak porywających telemarkowych kawałków. Ale dlaczego producent braki łatał snowboardem i techniką alpejską po kamieniach, tego nie wiem…

Sobota to dzień warsztatów. Do tego celu wybraliśmy ośrodek Master-Ski w Tyliczu. Bardzo szeroki stok o w miarę łagodnym nachyleniu i wystarczającej długości. Do tego przestronna, nowa knajpa u dołu stoku oraz konkretne zniżki na karnety.  Ostatecznie w warsztatach wzięło udział ponad 60 osób w sześciu grupach o różnym stopniu zaawansowania. 2 godzinne warsztaty pochłonęły pierwszą część dnia a trening na tyczkach dla chętnych drugą.  Zawody ostatecznie się nie odbyły, ze względu na niepokojące prognozy pogody (deszcz i silny wiatr).  Na szczęście deszczu nie było (zaczął sypać śnieg) ale dosyć silny wiatr dawał się we znaki.

Przez cały dzień można było oglądać kolekcję nart Skilogik dzięki firmie MaxxDistribution. Narty w całości zrobione z drewna, z inkrustowaną różnymi rodzajami drewna grafiką naprawdę robiły wrażenie. Szkoda, że ostatecznie nie udało się zrealizować praktycznych testów tych nart. Ale co się odwlecze to nie uciecze :)

Sobotni wieczór pękał od atrakcji; po prezentacji Mateusza Suchockiego (MaxxDistribution) na temat nart Skilogik wśród uczestników Spotkania zostały rozlosowane 40% rabaty na te narty oraz dodatkowo książki ufundowane przez Sklep Podróżnika. Takież nagrody dostali również najmłodszy oraz najstarszy uczestnik Spotkania. Bardzo dziękujemy Sponsorom.

Diaporama z przejścia Alp Albula w Szwajcarii prezentowana przez Erwina Gorczycę przeniosła nas w świat ośnieżonych szczytów, pięknych panoram i opowieści z jajem :)
Wojtek Moskal ze swoją Arktyką też nie zawiódł; dobre kilkadziesiąt minut slajdów i historyjek przerywanych salwami śmiechu. Wojtek i Erwin, jesteście genialni. Do teraz mnie przepona boli :)

Koniec końców wieczorna część ciągnęła się do późnej nocy, a skończyła nie później niż wczesnym rankiem.

W niedzielę pełna niespodzianka; Tylicz dzień wcześniej opuszczaliśmy w opadach śniegu. Okazało się jednak, że w nocy na chwilę temperatura podskoczyła zamieniając śnieg w marznący deszcz, po czym nad ranem przyszedł mróz.  Efektem był całkowity paraliż stacji Wierchomla, Szczawnik oraz Jaworzyny Krynickiej. Gdy dotarliśmy na miejsce zbiórki, czyli do dolnej stacji krzesła w Szczawniku, obsługa wyciągu właśnie wyciągnęła młotek i zaczęła odkuwać z lodu zamarznięte liny i łączniki. Jedyny obecny na stoku Lajkonik nie chciał dać się zaprząc do sań więc widząc co się dzieje wzięliśmy nasze graty na plecy i tak jak to dawniej bywało podeszliśmy sobie na nogach pod górę. Przez to przebierana impreza na stoku zrobiła się jeszcze bardziej retro.  Dodatkowo jeżdżąca z młotkiem w górę i w dół obsługa uśmiechała się przyjaźnie…

Ostatecznie krzesło ruszyło po 12:00 w południe co możliwość nienasyconym na przynajmniej częściowe zaspokojenie żądzy skrętów telemarkowych.  Tak też zakończyło się XII Polskie Spotkanie Telemarkowe.

I jeszcze gwoli statystyki; według naszych obliczeń na XII PST było obecnych 68 aktywnie telemarkujących osób nie licząc członków rodzin :)

 

Aha, nasz przezacny telemarkowy fotograf Jacek zrobił dwie miniserie pocztówek okolicznościowych do samodzielnego wydrukowania, oznaczkowania i wysyłania w świat jako część procesu ewangelizacji telemarkowej, która nie tylko na stoku, ale i w przestrzeni pocztowej uprawianą być może. Jedna seria bardziej do ewangelizacji dziadków po 40-tce


..a druga dla pokolenia facebooka, instagramu i ch… wie jeszcze jakich wirtualnych wynalazków.

 

A tutaj kilka galerii ze zdjęciami ze Spotkania:

- album Grześka Rogowskiego

- album Jacka Bełdowskiego

- album Anity i Gniewka

 

A tutaj inna relacja na blogu Anity :) Cieszę się, że się podobało :)

Film też powstał:

sty 202013
 
TTS_2012

Podstawową cechą wiązania telemarkowego jest tzw. „wolna pięta” (ang. free-heel), czyli po prostu możliwość oderwania pięty od narty. Brzmi to nieskomplikowanie, lecz jak pokazało życie ludzka kreatywność zaowocowała bardzo wieloma pomysłami jak osiągnąć tę pozornie prostą funkcjonalność.

Cechy wiązań tele

Wiązania telemarkowe możemy opisać przy pomocy kilku charakterystycznych cech. To właśnie one będą decydowały o charakterze konkretnego wiązania, jego zastosowaniach, wadach i zaletach.

Aktywność

Jedną z najważniejszych cech różnicujących wiązania telemarkowe jest stopień ich aktywności, który można określić jako siłę, którą należy przyłożyć do buta aby go zgiąć w danym wiązaniu (np. tak aby klęknąć). Im większa siła jest wymagana tym wiązanie jest określane jako bardziej aktywne. W praktyce przekłada się to na następującą zależność: wiązania bardziej aktywne zapewniają lepszą kontrolę nad nartą w czasie zjazdu, jednak są mniej komfortowe w trakcie chodzenia.

Dodatkowo, aktywność wiązania jest konieczna do prawidłowego zgięcia buta, tak aby narciarz przenosił ciężar na tylną (zakroczną) nartę poprzez kłąb palucha (ball of foot) a nie przez końcówki palców. To bardzo ważne dla wygodnej i efektywnej jazdy telemarkiem. Jaki stopień aktywności? To zależy od rodzaju buta; miękkie buty skórzane będą potrzebowały znacznie mniej aktywności żeby je zgiąć w palcach – dlatego lepiej będą pracowały we wiązaniach o neutralnej charakterystyce. Natomiast cięższe buty plastikowe zwykle potrzebują bardziej aktywnego wiązania – wiązanie neutralne nie zegnie buta i taki but będzie stawał dęba (na palcach) w takim wiązaniu.

Na powyższe zdjęcia pokazują pracę buta w wiązaniu przy różnych stopniach aktywności – po lewej niższa aktywność (pivot 2), prawe pokazuje maksymalną aktywność tego wiązania (pivot 5). Na obydwóch zdjęciach kolano dotyka narty. Można zauważyć następujące rzeczy:

  • but przy większej aktywności jest znacznie mocniej zgięty zarówno w harmonijce jak i u nasady cholewki;
  • kłąb palucha jest blisko powierzchni narty przy aktywnym ustawieniu, w bardziej neutralnej opcji but staje na palcach;
  • wiązanie przekazuje znacznie większą siłę na przód narty przy bardziej aktywnym ustawieniu, tył narty znacząco się unosi
  • sprężyna wiązania znacznie mocniej pracuje przy aktywnym ustawieniu

Końcowym czynnikiem decydującym o wyborze wiązania z taką a nie inną aktywnością są indywidualne preferencje narciarza; niektórzy wolą wiązania bardziej neutralne, inni bardziej aktywne.

Można jeszcze dodać, że większość wiązań telemarkowych umożliwia zmianę aktywności wiązania w mniej lub bardziej prosty sposób, w mniejszym bądź większym zakresie, np. poprzez:

  • przesunięcie punktu mocowania kabla – pivota (Hammerhead, Axl, G3 Enzo, TTS)
  • dodanie specjalnej beleczki (7tm Power)
  • wymianę kartridży (G3 Targa, Ascent, Rottefella i Voile praktycznie wszystkie, NTN)
  • napięcie kabli (praktycznie wszystkie kablowe wiązania, a najwygodniej przy pomocy zapiętka G3 tour-throw – patrz film poniżej)
  • tour-mode (patrz dalej)

Tour-mode

Obecnie prawie każdy producent wiązań telemarkowych ma w swojej ofercie wiązania telemarkowe z trybem tour (np. G3 Targa Ascent lub Enzo, BD O1, Voile Switchback, Axl, NTN, TTS). Po przełączeniu w tryb tour wiązanie traci całkowicie swoją aktywność. Dzięki temu chodzenie w fokach jest wygodniejsze. Jest to szczególnie zauważalne przy stromszych podejściach i w głębokim śniegu.

Brak tour-mode oczywiście nie oznacza, że wiązanie nie nadaje się do chodzenia. Jak najbardziej można chodzić w takim wiązaniu, szczególnie jeżeli jest bardziej neutralne, lub ma możliwość prostego obniżenia napięcia kabli (tour-throw, przesunięcie pivota). Co więcej są sytuacje, w których wygodniej się poruszać z wyłącznonym tour-mode. Generalnie dzieje się tak  gdy poruszamy się bez fok  (np. idziemy na smarach, bądź nawet bez smarów ale po niewielkiej pochyłości w głębszym śniegu). Wtedy pewna aktywność wiązania pozwoli na prawidłowe zgięcie buta i umożliwi odbicie nordyckie z kłęba palucha.

Kablowe vs. płytowe

Ze względu na konstrukcję można wyróżnić dwie grupy wiązań:

  • płytowe (np. Bishop Bomber, 7tm, Linken, Bulldog)

 

 

 

 

 

 

  • kablowe (np. wszystkie Rottefelle, G3, Black Diamond, Hammerhead, Axl, Voile)
    Te z kolei możemy podzielić na te które mają kable poprowadzone:

    • pod butem (Hammerhead, Axl, G3 Enzo, BD O1 i O2, NTN)

 

 

 

 

 

 

    • z boku buta (Wszystkie Rottefelle oprócz NTN, wszystkie G3 oprócz Enzo, wszystkie Voile, BD O3)

 

 

 

 

 

 

 

Zarówno kable prowadzone z boku buta jak i pod butem mają swoich fanów; z grubsza rzecz biorąc kable prowadzone pod butem powodują że charakterystyka aktywności jest bardziej liniowa (siła rośnie równomiernie w miarę pochylania buta), natomiast te z kablami prowadzonymi z boków mają przy głębszym pochyleniu w pewnej pozycji załamanie tej charakterystyki.

Bezpieczniki

Mają na celu zmniejszenie ryzyka urazu w razie upadku, chociaż w dotychczas prowadzonych badaniach statystycznych nie wykazano istotnie mniejszej urazowości wśród narciarzy używających wiązań bezpiecznikowych. Może takie stwierdzenie na pierwszy rzut oka wydawać się dziwne, ale dużo zmienia fakt, że dynamika „upadku telemarkowego” jest zupełnie inna niż „upadku alpejskiego” – więcej na ten temat tutaj .

Większość wiązań tele nie ma bezpieczników. Te które mają to NTN, niektóre wersje 7tm oraz Voile z płytą wypinającą.

Step-in

czyli zapięcie buta bez konieczności schylania się; dokładnie tak jak w wiązaniach zjazdowych (np. Bulldog, poniekąd NTN, 7tm ze specjalnym zapiętkiem); dzięki temu wiązania są wygodniejsze w użytkowaniu.

Wysokość wiązania

Jeszcze jedna istotna uwaga odnośnie montowania starszych wiązań Nordic 75 (np. Supertelemark). Ze względu na znaczną szerokość tego rodzaju wiązania, często zdarza się, że podczas skrętu, przy większym nachyleniu narty, but razem z wiązaniem ryje w śniegu, co np. na twardej nawierzchni (np. na zlodzonym stoku) może skończyć się oderwaniem krawędzi narty od śniegu i utratą przyczepności, a w najlepszym wypadku pogarsza parametry skrętu. Dlatego wiązania Nordic 75 zawsze powinno montować się na specjalnych płytach podwyższających, które powodują, że but razem z wiązaniem znajdują się nieco wyżej, co pozwala na głębsze skręty. Dostępne są cztery rozmiary płyt podwyższających: 1.25cm, 2cm, 3cm i 4.5cm. Płyty o wysokości 4,5cm stosuje się właściwie tylko do nart zjazdowych. Najniższa płyta zalecana jest do turystyki.

Dodatkowym argumentem przemawiającym za płytami podwyższającymi jest możliwość zamontowania na nich podpiętka – niezwykle pożytecznego urządzenia w turystyce narciarskiej.

Większość nowoczesnych wiązań jest już dostarczana wraz z płytami bądź jest na tyle wysoka, że nie wymaga takowych i od razu posiada podpiętki.

Dostępne systemy

Poniżej znajdziecie najpopularniejsze systemy wiązań telemarkowych.

System Nordic 75 mm

Ostatnie lata to zdecydowana dominacja normy Nordic 75mm, która jest swoistym „interfejsem” między butem i wiązaniem. But ma przedłużoną podeszwę z przodu w formie tzw. kaczego dzioba. Wiązanie z kolei charakterystyczną obejmę, w którą wsuwany jest kaczy dziób. Pod pojęciem Nordic 75 mm albo NN75 kryją się 2 systemy; różnią się grubością kaczego dzioba. Cieńszy (grubość ok. 12mm) to rozwiązanie biegowe, odchodzące do lamusa. Grubsze (bodajże 18mm) to standard telemarkowy.

  

Wiązania w tym systemie zwykle mają pętlę wokół buta (pięty) ale są też wersje bez pętli przeznaczone bardziej do chodzenia i biegania.

NTN (New Telemark Norm)

W roku 2007 firma Rotefella wprowadziła z dawna zapowiadany nowy, rzekomo lepszy system telemarkowy.

Charakterystyczny kaczy dziób w bucie został zamieniony na specjalny rant pod podbiciem stopy, tzw. drugą piętę (albo kaczy tyłek – duck butt, w przeciwieństwie do kaczego dzioba). Właśnie za tę drugą piętę wiązanie łapie buta.

Najważniejsze cechy NTN to:
- bardzo duża stabilność wiązania,
- bardzo szeroki zakres aktywności – nawet większy niż w Hammerhead’ach,
- tour mode,
- możliwość zapięcia wiązania bez potrzeby schylania się (podobno wystarczy kijek, chociaż Pikowy kijek nie dał rady :) ),
- wiązanie posiada skistopy i wypina się (releasable).

W tym momencie NTN to dwa typy wiązań:

  • NTN Freeride (bardziej zjazdowe, ograniczony tour-mode, dosyć ciężkie)
  • NTN Freedom (odchudzone wiązanie, znacznie poprawiony tour-mode, większe możliwości turystyczne niż Freeride)

TTS

czyli Telemark Tech System. Nowy pomysł na bardzo lekkie wiązanie z bardzo dobrym tour-mode a  jednocześnie aktywne. Pomysł bazuje na połączeniu przedniej części wiązania patentu Dynafita (bolce i inserty z boku buta) z klasycznymi kablami telemarkowymi. Przejście do tour-mode polega na odpięciu pętli.

Buty muszą posiadać 2 cechy:

  • inserty w systemie Dynafita
  • harmonijkę telemarkową

Tak więc obecnie nadają się Scarpa TX, TX-Pro z systemu NTN oraz (!) ski-turowe Scarpa F1 i F3.

System jest obecnie bardzo młody. Są poważne obawy czy inserty buta będą wytrzymywały przeciążenia związane z jazdą telemarkiem, ale jeżeli rozwiązanie okaże się wytrzymałe to ten system może się stać bardzo poważnym konkurentem dla reszty towarzystwa.

Wiązania NNN BC

Wiązanie NNN BC (New Nordic Norm Back Country) ma poprzeczną beleczkę w dziobie buta przytrzymywaną przez zaciski w wiązaniu, dwie mocne prowadnice i często piętkę z ząbkami.

 

 

 

 

 

Jest to stosunkowo delikatny typ wiązania (w porównaniu do innych systemów) ale czasami wybierany przez turystów ze względu na bardzo niską wagę. Stosowanie tego wiązania wiąże się z używaniem butów skórzanych bądź skórzano-plastikowych.

Testy wiązań

Na stronie earnyourturns.com prowadzonej przez Craig’a Dostie’go można znaleźć testy i porównania istniejących wiązań telemarkowych. Dla ułatwienia podajemy bezpośrednie linki:

Oprócz tego znajdziecie tam również wiele innych ciekawych artykułów na temat wiązań.

lis 122012
 
G3 Tonic

Pytanie „jakie narty wybrać do telemarku?” sprowadza się do pytania „a co chciałbyś na nich robić?”.

Wachlarz nart, które możemy wykorzystać do telemarku jest bardzo szeroki i rozciąga się od solidniejszego sprzętu backcountry (metalowe krawędzie), poprzez narty tourowe, trasowe (slalom-carvery, gigantówki), freestyle’owe, a skończywszy na nartach freeride’owych. Nie musimy ograniczać się do nart wypuszczonych na rynek jako „telemarkowe”; zwykle takie narty nie różnią się konstrukcją od analogicznych modeli alpejskich (chociaż mogą mieć przydatne informacje odnośnie np. miejsca montażu wiązań telemarkowych).

Tak więc dobieramy narty do zastosowania korzystając z wytycznych i opisów producenta. Warto mieć jednak na uwadze kilka rzeczy:

  • Trzeba pamiętać, że narciarz w skręcie telemarkowym nie jest w stanie docisnąć nart (szczególnie tylnej narty) w takim stopniu jak to ma miejsce w klasycznym skręcie carvingowym. Dlatego w telemarku, żeby narty ładnie wprowadzić do skrętu na krawędziach, warto używać nieco bardziej miękkich nart niż zalecane do zwyczajnego carvingu (przy danej masie i umiejętnościach narciarza).
  • Jeżeli decydujesz się na mocno taliowane narty trasowe; carving telemarkowy jest nieco mniej agresywny niż alpejski; przyjemniej się będzie jeździło na slalom-carverze (np. R13.5) niż na klasycznej slalomówce (R12).
  • Jeżeli szukasz sprzętu BC to wybieraj narty z pełną metalową krawędzią; narta będzie nie tylko dużo lepiej zachowywała się przy zjeździe i trawersach, ale będzie też dużo bardziej wytrzymała;
  • przy zakupie nart freeride’owych rozważ poważnie modele z rockerem; taka narta ma bardzo duży sweet spot, doskonale zachowuje się nie tylko w głębokim śniegu zapobiegając niechcianemu nurkowaniu dziobu narty (tip dive), ale również bardzo poprawia prowadzenie w zmiennych i trudnych warunkach śniegowych.
  • narty z twin-tipem mają tę zaletę, że wyrzucają bardzo ładny pióropusz sniegu za narciarzem; estetyka zyskuje :)

 

 

sty 172012
 
20120107_XI.PST_1995

Były to zawody drużyn 3-osobowych. Każdy z zawodników wykonywał jeden przejazd. Wynik drużyny to suma czasów członków zespołu. Dlatego dyskwalifikacja chociaż jednego członka zespołu powodowała dyskwalifikację całej drużyny.

Trasę zawodów stanowił slalom gigant z trzema dodatkowymi elementami charakterystycznymi dla telemarku:
- 360-tka
- skocznia
- korytarz do biegu

Jeżeli w drużynie byli sami mężczyźni wtedy jeden z członków zespołu był zobowiązany do okrążenia 360-tki dwa razy.

Poniżej prezentujemy wyniki drużynowe od najniższego czasu począwszy.

wyniki_IIMistrzostwaPST

Gratulujemy wszystkim uczestniczkom i uczestnikom!

sty 082011
 
010811_8289

Zawody odbywały się w trzech kategoriach:
- dziewczyny
- juniorzy (do 40 roku życia)
- seniorzy (powyżej 40 roku życia)

Poniżej prezentujemy wyniki od najniższego czasu począwszy. Prezentowany jest najlepszy czas podczas którego nie doszło do dyskwalifikacji (nieutrzymana pozycja telemarkowa, ominięcie bramki, itp.)

Dziewczyny:

pozycja Imię i nazwisko numer startowy najlepszy czas
1 Joanna Cent 35 49’74
2 Zuzanna Górska 22 50’01
3 Karolina Tabaszewska 16 53’11

Juniorzy:

pozycja Imię i nazwisko numer startowy najlepszy czas
1 Tymoteusz Stach 41 36’32
2 Paweł Kowalski 19 38’04
3 Paweł Nadybal 5 38’37
4 Grzegorz Rogowski 30 38’49
5 Jacek Grabowski 25 40’69
6 Michał Drwota 7 42’20
7 Gniewomir Oblicki 14 42’46
8 Krzysztof Pęczykiewicz 1 44’35
9 Bartosz Górski 32 44’77
10 Rafał Milewski 42 45’06
11 Michał Bluj 18 47’55
12 Tomasz Brylski 43 48’42
13 Tomasz Pawlas 27 52’87
14 Jakub Sikora 37 57’74

Seniorzy:

pozycja Imię i nazwisko numer startowy najlepszy czas
1 Jerzy Stach 26 41’74
2 Erwin Gorczyca 23 43’40
3 Leszek Witt 31 47’95
4 Piotr Kieracinski 38 48’93

Gratulujemy wszystkim uczestnikom i uczestniczkom!

mar 172010
 

Trasa ok. 7 godzinna; z Chaty „Slana Voda” na Babią Górę żółtym szlakiem i przez Małą Babią czerwonym szlakiem z powrotem.

Opis trasy:

 

Chata Slana Voda leży 3 km na północ od Oravskiej Polhory w Słowacji. Jest to schronisko (pension?) z restauracją, cena noclegu 250 koron (w I 2009 to było ponad 8 euro). Rano nie było nikogo z obsługi ale przed 10-tą pojawił się chatar i zaklepał nam nocleg.

Opisana trasa prowadzi z Chaty „Slana Voda” na Babią Górę żółtym szlakiem i przez Małą Babią czerwonym szlakiem z powrotem.

Cała pętla wg czasów na mapie jest wyliczona na ok. 7 godzin, i tyle nam zajęła (podejście na szczyt 3,5 godz, potem trochę marudziliśmy), różnica poziomów prawie 1000 m). Początek płaski, drogą, można podjechać 2 km samochodem. Potem szlak staje dęba i zaczyna się podejście stromą ścieżką przez dosyć gęsty las (zjazd tą trasą nie wygląda ciekawie, za to równolegle prowadzi droga – zjazd bezproblemowy).

Wyżej zaczynają się prześwity między drzewami i polany, po których wspaniały zjazd przy obraniu odwrotnego kierunku.

Po wyjściu z lasu trawers w prawo i od schronu prosto w górę na grań albo skośnie w prawo na sam szczyt. Drugi wariant lepszy, bo granią podejście bardzo strome (jedyne miejsce, gdzie musiałem zdjąć narty).

Potem zjazd na przełęcz Brona i krótkie podejście na Małą Babią, skąd piękny zjazd na południe czerwonym szlakiem przez polany i rzadki las, obok schronu do drogi (Sedlo pod Borsucim).

Końcówka 5 km drogą. Mieliśmy dobre warunki i zjazd był możliwy do samej Chaty.

Leszek Witt

 

Linki do map rejonu:
>> www.e-gory.pl

mar 162010
 
labowska02

Przyjemna, kilkugodzinna wycieczka z niewielką ilością podejść (~350m w pionie) uwieńczoną sporym, satysfakcjonującym zjazdem halami i w lesie.

Opis trasy:

Podajemy tutaj propozycję na przyjemną, kilkugodzinną wycieczkę z niewielką ilością podejść (~350m w pionie) uwieńczoną sporym, satysfakcjonującym zjazdem. Trasa jest w bezpośredniej bliskości Wierchomli.

1. Wycieczkę najlepiej zacząć koło stacji narciarskiej Wierchomla (~550 mnpm). Auto zostawiamy na parkingu.

2. Ładujemy się w krzesełko, które zaoszczędzi nam trochę sił i czasu.

3. Przy górnej stacji idziemy niebieskim szlakiem w lewo, w stronę Schroniska nad Wierchomlą (883 mnpm). Trasa jest w miarę po płaskim. Najlepiej zasuwać na smarach podejściowych. Po kilkunastu minutach dochodzimy do schroniska.

( Jeżeli ktoś żywi niewysłowioną niechęć do wyciągów może punkt 2. i 3. ominąć, a zamiast tego podejść czarnym szlakiem z Wierchomli bezpośrednio do schroniska – foki pewnie będą przydatne.)

4. Od schroniska dzieli nas niecała godzina od Runku (1064 mnpm). Podejście jest dosyć łagodne, cały czas niebieskim szlakiem – niektórzy zakładają foki, ale smary też się dobrze spisują.

5. Z Runku czerwonym szlakiem w kierunku Hali Łabowskiej, na początku dosyć łagodny zjazd w lesie, potem niewielkie podejścia i zjazdy aż do samej Hali Łabowskiej.

6. Na Hali Łabowskiej (1021 mnpm) jest schronisko, warto się zatrzymać na chwilkę i wtrząchnąć jakąś szarlotkę albo bigos. Od tego momentu to już właściwie same zjazdy, więc zdecydowanie sciągamy foki o ile ich używaliśmy, dopinamy buty, przestawiamy wiązania w bardziej aktywny tryb i jazda żółtym szlakiem w kierunku Łomnicy Zdroju przez Parchowatkę. Zjazd głównie w lesie.

7. Po minięciu Łazisk (dosyć spora stroma polana otwierająca się na prawo od szlaku) docieramy do następnej polany (łagodna u góry, otwiera się na lewo). Na tej drugiej polanie opuszczamy żółty szlak i kierujemy się na nartostradę w lewo (szlak narciarski jest dobrze oznakowany mimo, że nie ma go zaznaczonego na mapie powyżej). Kontynuujemy zjazd wzdłuż szlaku, głównie polanami, miejscami w lesie (uśmiechając się coraz szerzej) aż do samego dna dolinki (~570 mnpm).

8. Na dnie przy rzeczce biegnie droga. Zwykle warunki pozwalają bez większego odpychania zjechać nią aż do głównej drogi w Wierchomli. Ostatecznie lądujemy koło mostka i przystanku autobusowego. Stąd już tylko 10min na nogach do parkingu.

Sprzęt:
Najlepiej średni telemarkowy. Solidniejsze śladówki też mogą od biedy być, ale na zjeździe z Hali Łabowskiej będzie walka. Jeżeli jest dobry śnieg to smary podejściowe powinny wystarczyć, jeżeli gorszy to foki też się mogą przydać.

Linki do map rejonu:
>> www.e-gory.pl

Link do strony ośrodka:
>> www.wierchomla.com.pl

Kontakt: Grzesiek Rogowski

mar 292009
 

Dzięki bardzo prostej konstrukcji podpiętek można wykonać samemu. Poniżej przedstawiamy rysunki ilustrujące „technologię drutogięcia”. Na wstępie jednak należy przygotować podstawowe narzędzia i materiały:

- ok. 24 cm nierdzewnego drutu stalowego o średnicy 4 mm (dla jednego podpiętka)
- imadło
- młotek
- piłka do metalu
- suwmiarka lub linijka
- ołówek
- wydruk szablonu w skali 1:1

Uwagi:

1. W trakcie wykonywania podpiętka należy po kolejnych etapach porównywać uzyskany kształt z zamieszczonym szablonem w skali 1:1.
2. Przedstawiony sposób wykonania podpiętka nie jest oczywiście jedynym możliwym. Będziemy wdzięczni za wszelkie uwagi w tej dziedzinie.

Można na koniec „oblec” cały podpiętek w koszulkę termokurczliwą np. pod kolor wiązania, jak radzi Andrzej Stanek.

Chcielibyśmy podziękować Jackowi Bełdowskiemu za jego pomoc w postaci udostępnienia oryginalnych podpiętków.

Autor: Maciek Rogowski

mar 102009
 

Pogoda w ten pamiętny weekend udała się wyśmienicie, pełne słońce cały dzień, bezwietrznie, mnóstwo świeżego śniegu – idealna wycieczka narciarska do Doliny Chochołowskiej.

A tu zdjęcia z tej wycieczki zrobione przez Grześka Rogowskiego:

A tu autorstwa Andrzeja Stanka:

 

Polska Strona Telemarkowa – Copyright 2009