kwi 032013
 
IMG_2275
Poniżej relacja Leszka Witta z alpejskiej tury:

„Postanowiłem zrobić jakąś alpejską turę, jednak z braku czasu nie chciałem spędzać dwóch dni w samochodzie. Wybór padł więc na najbliższą w miarę wysoką górę ? Dachstein, ok. 700 km od domu. Ma 2995 m.n.p.m., ale ponieważ na szczycie stoi krzyż to większość folderów pokazuje tam magiczne 3 tysiące. Tak czy siak wyżej niż w Tatrach.

Na bazę wybrałem prywatne schronisko Lodge.at na Krippensteinie. Może nie jest bardzo tanio, ale to rzecz względna ? miejsce w pokoju dwuosobowym z full wypas śniadaniem ok. 35 euro. Z budynku na wysokości prawie 2100 m szeroka panorama i po założeniu nart od razu w dół ? takie warunki są warte swojej ceny. Początkowo trudno było mi się przyzwyczaić do tej wysokości, ale po paru dniach było ok.

Pojechaliśmy we dwójkę, z Jurkiem, moim stałym partnerem wypraw górskich. Samochód został na parkingu a my gondolą z dodatkowymi bagażami na górę. Po zakwaterowaniu parę zjazdów po przygotowanych stokach i po najdłuższej austriackiej trasie zjazdowej (11 km) dało nam solidnie w kość.

Następny dzień przeznaczyliśmy na Dachstein. Start nastąpił dość późno (cała tura tylko 16 km wg mapy, co to dla nas?) i zaczął się ładnym zjazdem. Jednak myśl o powrotnym podejściu już wzbudzała niepokój. Nic to, cały długi dzień przed nami. Trasa okazała się bardziej urozmaicona niż zakładaliśmy, było sporo hopek, czyli tracenia w mozole zdobywanej wysokości. W końcu dotarliśmy do krzesełka na lodowcu, ale cóż, nie mieliśmy karnetów a poza tym nie na wożenie się wybraliśmy. Droga pod górę po wyratrakowanej trasie, czasem zakosami dłużyła się niemiłosiernie. Przyjemną niespodzianką okazał się ruchomy chodnik podwożący narciarzy na ostatnich kilkudziesięciu metrach przed górną stacją kolejki prowadzącej z Ramsau i restauracją. Niech żyje cywilizacja!

Po posiłku odzyskuję siły (Jurek jakby ich w ogóle nie stracił) i mogę iść dalej. Jestem dość zmęczony i po głowie plącze się myśl, żeby już zjeżdżać, ale jakoś człapię. I tak krok po kroku podchodzimy pod skały Hoher Dachsteinu, którędy prowadzi droga na szczyt. Tę ferratę zrobiliśmy już 3 lata temu i w pamięci zapadła jako dość łatwa więc uznaliśmy, że damy radę.

Narty zostają w śniegu a my zakładamy raki, czekany w łapę i ruszamy. Śnieg dość pewny, pogoda nie wróży załamania, można iść. Co prawda większość lin dostępnych latem jest schowana pod śniegiem, ale to co wystaje wystarcza. Po 30 min. wspinaczki stoimy na szczycie. Szybkie przybicie piątki i spadamy, to znaczy schodzimy w dół. Cóż, emocje były, w końcu ekspozycja słuszna, ale po swoich śladach jakoś zeszliśmy bez przygód.

Zjazd miał prowadzić przez schronisko Simonyhutt,e ale wybrałem niewłaściwą stronę lodowca i nie trafiliśmy. Może dobrze się stało, bo musieliśmy przeć naprzód bez możliwości noclegu po drodze a takie myśli chodziły po głowie. Zmierzch zapadł szybko, w dodatku zaczęły się drobne podejścia i zjazd przestał być przyjemny. W końcu na fokach, przy czołówkach doczłapaliśmy do schroniska Gjaid Alm. Już dawno złocisty trunek tak nie smakował. Tu nasz wysiłek się skończył, chociaż emocje jeszcze nie. Z naszego schroniska wysłano skuter i po chwili wjeżdżaliśmy jak pany na górę. Dystans 2 km plus 350 m przewyższenia przebyliśmy z zegarkiem w ręku w 3 minuty, na zakrętach (pod górę oczywiście) skuter zwalniał, ale i tak jechał tylko na zewnętrznej płozie. Ale jazda :)

W następnych dniach próbowaliśmy robić inne wycieczki i jeździć poza trasą, bo tereny są bardzo zachęcające, niestety nie było słońca, tylko rozproszone światło i śnieg zlewał się przed oczami w jedną białą plamę. Wielokrotnie któryś z nas niespodziewanie lądował w dziurze lub zjeżdżał nagle po niewidocznej skarpie lądując bynajmniej nie telemarkiem, co skutecznie zniechęcało do nieograniczonej eksploracji zboczy. Na koniec podeszliśmy jeszcze do pominiętego Simonyhutte, dokąd przez kilka kilometrów prowadziła wyratrakowana nartostrada ale na tyle urozmaicona, że jechało się z pieśnią na ustach.

Podsumowując, wyjazd bardzo udany. Prawie 5 dni na nartach w wysokogórskiej zimowej scenerii, przy niezłej pogodzie. Lodge.at jest świetnym miejscem do spędzenia, najlepiej przedłużonego, weekendu, zwłaszcza jeżeli priorytetem jest jazda pozatrasowa z wjazdami gondolą. Natomiast wadą miejscówki jest konieczność końcowego podejścia do schroniska, co po całym dniu turowania może być ponad siły. Jeżeli więc ktoś preferuje tury to lepszym miejscem jest Gjaid Alm.

Tu więcej zdjęć na Picasa.”

Autor: Leszek Witt

 

kwi 012013
 

Klip ten jest dedykowany naszej drogiej Komisji Europejskiej oraz jej wszystkim Członkom, bez których  ta wycieczka nigdy by się nie odbyła.  Dziękujemy Wam drogie Organy, że tej wiosny ostatecznie udało się Wam wygrać walkę z globalnym ociepleniem! Warto było walczyć – bez względu na koszty!

mar 122013
 
dzien-sniegu-sm

Po wielu staraniach udało się nam namówić do współpracy wybitnego sądeckiego prymitywistę Marcina mdeja BRyjowskiego. Przysłowiową szalę przeważyła wcale nieprzysłowiowa flaszka oraz spawarka i masaż relaksacyjny w gratisie.

Ten godny naśladowca Nikifora Krynickiego stworzył klasyczny w formie, ale niesłychanie bogaty w treści „edit” opisujący kilkanaście godzin życia miejscowych rajderów. Zwraca uwagę odmalowany z niezwykłą pieczołowitością cały kontekst kulturowy tego tak istotnego w życiu lokalnej społeczności wydarzenia jakim niewątpliwie jest wyprawa narciarska w okoliczne góry. Odpryski narastającego konfliktu rodzinnego wyczuwa się przez cały czas trwania wycieczki. Ale zakończmy na tym.

Dalej niech przemówi dzieło Mistrza!

 

 

 

sty 222013
 

Zawsze mam problem jak zacząć: zwykle ciśnie się „Kolejne Spotkanie Telemarkowe już za nami…”, ale tak właśnie ciśnie się co roku. Może nie będę zaczynał tylko od razu przejdę do sedna…

Dla mnie osobiście tegoroczne Spotkanie było wielkim testem wiary – a jak później się okazało z rozmów – również dla wielu uczestników Spotkania.  Wiary w zimę w Beskidzie Sądeckim. Początek stycznia 2013 wszędzie odcisnął swe wiosenne piętno; i w Sudetach, i w Tatrach, i nawet w Bieszczadach, o polskich miastach nie wspominając.  Wiosenne ulewy i zielona trawa zamiast grubej pokrywy śnieżnej i lamentów prezenterów telewizji, jak to będzie zimno, śnieżnie i nieprzyjemnie.

Na szczęście ten przykry los ominął rejon Krynicy i Wierchomli, gdzie śnieg jak spadł na początku grudnia tak pozostał formując dosyć konkretną i zwartą warstwę podkładową, nawet w lasach. Tak więc wybierając się z okolic Sącza do Wierchomli tuż po Świętach Bożego Narodzenia spodziewałem się przygotowanych tras i zielonych łąk a zastałem, ku mojej pełnej radości – całkiem ładną zimę wszędzie.

Spotkanie zaczęło się tradycyjnie w piątek (4.I) od człapanej wycieczki po okolicznych górkach. Wystartowaliśmy w 18 osób z dolnej stacji krzesełka w Szczawniku o godzinie 10:00 – jak to złowieszczo przepowiedział nam na forum Sławek Pilch, a nie o 9:00 jak planowaliśmy. Ze względu na silny wiatr zdecydowaliśmy się na podejście doliną w stronę Runku, a nie jak wcześniej zakładaliśmy przez Kotylniczy Wierch. Drobny śnieżek z czasem przeszedł w gęstszy opad, ale szło się bardzo sympatycznie, bo byliśmy dobrze osłonięci od wiatru.

Spod Runku już bez fok zjechaliśmy do Bacówki nad Wierchomlą gdzie mogliśmy się raczyć wspaniałymi wyobrażeniami panoramy z Tatrami w tle, która niewątpliwie rozciągałaby się przed nami, gdyby nie ten syberyjski huragan za oknami. W przytulnej atmosferze schroniska nie tylko posililiśmy się wystarczająco ale również nasłuchaliśmy się opowieści z cyklu „Gdzie mnie zastał koniec wojny”. W schronisku wywieszona na ścianie tabliczka jasno wskazywała, że „Spożywanie własnego alkoholu jest zabronione”.  Zakaz o tyle niefortunny, że kilka małych, ale zacnych tomików poezji narciarskiej aż wołało z piersiówek, znaczy z okładek, aby je przeczytać. Ostatecznie, chcąc być w zgodzie z literą prawa unikaliśmy czytania swoich pozycji, zadowalając się cudzymi.

Powrót standardowo grzbietem, z Bacówki w stronę górnej stacji krzesła Wierchomli, potem dalej w stronę Szczawnika. Szliśmy i doszliśmy przy silnym bocznym wietrze i sporym opadzie śniegu. Na dole krzesła Szczawnika spotkaliśmy przemoczonego Sławka, który oznajmił nam, że niżej w ciągu dnia śnieg przechodził w deszcz i nie było zbyt wesoło…

Piątkowy wieczór to sporo rozmów o telemarku i nie tylko i oglądanie kolejnego filmu zza wielkiej wody „Powderwhore – Choose Your Adventure”. O ile wieczornym rozmowom nie brakowało ducha, o tyle tej części Powderwhore zdecydowanie tak. Być może zeszłoroczny deficyt śniegu w Stanach spowodował, że w filmie chronicznie brak porywających telemarkowych kawałków. Ale dlaczego producent braki łatał snowboardem i techniką alpejską po kamieniach, tego nie wiem…

Sobota to dzień warsztatów. Do tego celu wybraliśmy ośrodek Master-Ski w Tyliczu. Bardzo szeroki stok o w miarę łagodnym nachyleniu i wystarczającej długości. Do tego przestronna, nowa knajpa u dołu stoku oraz konkretne zniżki na karnety.  Ostatecznie w warsztatach wzięło udział ponad 60 osób w sześciu grupach o różnym stopniu zaawansowania. 2 godzinne warsztaty pochłonęły pierwszą część dnia a trening na tyczkach dla chętnych drugą.  Zawody ostatecznie się nie odbyły, ze względu na niepokojące prognozy pogody (deszcz i silny wiatr).  Na szczęście deszczu nie było (zaczął sypać śnieg) ale dosyć silny wiatr dawał się we znaki.

Przez cały dzień można było oglądać kolekcję nart Skilogik dzięki firmie MaxxDistribution. Narty w całości zrobione z drewna, z inkrustowaną różnymi rodzajami drewna grafiką naprawdę robiły wrażenie. Szkoda, że ostatecznie nie udało się zrealizować praktycznych testów tych nart. Ale co się odwlecze to nie uciecze :)

Sobotni wieczór pękał od atrakcji; po prezentacji Mateusza Suchockiego (MaxxDistribution) na temat nart Skilogik wśród uczestników Spotkania zostały rozlosowane 40% rabaty na te narty oraz dodatkowo książki ufundowane przez Sklep Podróżnika. Takież nagrody dostali również najmłodszy oraz najstarszy uczestnik Spotkania. Bardzo dziękujemy Sponsorom.

Diaporama z przejścia Alp Albula w Szwajcarii prezentowana przez Erwina Gorczycę przeniosła nas w świat ośnieżonych szczytów, pięknych panoram i opowieści z jajem :)
Wojtek Moskal ze swoją Arktyką też nie zawiódł; dobre kilkadziesiąt minut slajdów i historyjek przerywanych salwami śmiechu. Wojtek i Erwin, jesteście genialni. Do teraz mnie przepona boli :)

Koniec końców wieczorna część ciągnęła się do późnej nocy, a skończyła nie później niż wczesnym rankiem.

W niedzielę pełna niespodzianka; Tylicz dzień wcześniej opuszczaliśmy w opadach śniegu. Okazało się jednak, że w nocy na chwilę temperatura podskoczyła zamieniając śnieg w marznący deszcz, po czym nad ranem przyszedł mróz.  Efektem był całkowity paraliż stacji Wierchomla, Szczawnik oraz Jaworzyny Krynickiej. Gdy dotarliśmy na miejsce zbiórki, czyli do dolnej stacji krzesła w Szczawniku, obsługa wyciągu właśnie wyciągnęła młotek i zaczęła odkuwać z lodu zamarznięte liny i łączniki. Jedyny obecny na stoku Lajkonik nie chciał dać się zaprząc do sań więc widząc co się dzieje wzięliśmy nasze graty na plecy i tak jak to dawniej bywało podeszliśmy sobie na nogach pod górę. Przez to przebierana impreza na stoku zrobiła się jeszcze bardziej retro.  Dodatkowo jeżdżąca z młotkiem w górę i w dół obsługa uśmiechała się przyjaźnie…

Ostatecznie krzesło ruszyło po 12:00 w południe co możliwość nienasyconym na przynajmniej częściowe zaspokojenie żądzy skrętów telemarkowych.  Tak też zakończyło się XII Polskie Spotkanie Telemarkowe.

I jeszcze gwoli statystyki; według naszych obliczeń na XII PST było obecnych 68 aktywnie telemarkujących osób nie licząc członków rodzin :)

 

Aha, nasz przezacny telemarkowy fotograf Jacek zrobił dwie miniserie pocztówek okolicznościowych do samodzielnego wydrukowania, oznaczkowania i wysyłania w świat jako część procesu ewangelizacji telemarkowej, która nie tylko na stoku, ale i w przestrzeni pocztowej uprawianą być może. Jedna seria bardziej do ewangelizacji dziadków po 40-tce


..a druga dla pokolenia facebooka, instagramu i ch… wie jeszcze jakich wirtualnych wynalazków.

 

A tutaj kilka galerii ze zdjęciami ze Spotkania:

- album Grześka Rogowskiego

- album Jacka Bełdowskiego

- album Anity i Gniewka

 

A tutaj inna relacja na blogu Anity :) Cieszę się, że się podobało :)

Film też powstał:

sty 172012
 
20120107_XI.PST_1995

Były to zawody drużyn 3-osobowych. Każdy z zawodników wykonywał jeden przejazd. Wynik drużyny to suma czasów członków zespołu. Dlatego dyskwalifikacja chociaż jednego członka zespołu powodowała dyskwalifikację całej drużyny.

Trasę zawodów stanowił slalom gigant z trzema dodatkowymi elementami charakterystycznymi dla telemarku:
- 360-tka
- skocznia
- korytarz do biegu

Jeżeli w drużynie byli sami mężczyźni wtedy jeden z członków zespołu był zobowiązany do okrążenia 360-tki dwa razy.

Poniżej prezentujemy wyniki drużynowe od najniższego czasu począwszy.

wyniki_IIMistrzostwaPST

Gratulujemy wszystkim uczestniczkom i uczestnikom!

sty 092012
 

Zima tego roku długo się ociągała ze swoim nadejściem, ale w końcu zdążyła tuż przed rozpoczęciem XI Polskiego Spotkania Telemarkowego.

Pierwszy dzień Spotkania (piątek – 6 stycznia 2012) został poświęcony na małą telemarkową turę narciarską. Kilkunastu uczestników i uczestniczek wyruszyło z Czarnego Potoka (dolna stacja kolejki na Jaworzynę Krynickiej) w trasę wiodącą przez Bukową – Runek – Jaworzynę Krynicką z powrotem do Czarnego Potoka.

Aż miło było patrzeć jak z każdą chwilą przybywało śniegu równo sypiącego z nieba. Wycieczka nie była wymagająca, ale już na głównym grzbiecie wiaterek dawał się trochę we znaki, więc wszyscy ucieszyli się, gdy na szlaku zobaczyli rozpalone ognisko.

Wbrew początkowym opiniom, nie była to mobilna siedziba miejscowej Informacji Turystycznej, ale ważny punkt etapowy założony przez Bacownika nad Bacownikami, czyli Mariusza Sarapatę, który swym czynem uświadomił wszystkich, że sztuka przetrwania w górach niekoniecznie musi się wiązać z bolesnymi wyrzeczeniami do których niewątpliwie należy rezygnacja z grzanego piwa oraz grilla (a przynajmniej mikro-grilla).

Po takim wypoczynku cala ekipa radośnie dotarła na szczyt Jaworzyny Krynickiej skąd trasą narciarską zjechała do punktu startowego. „No i dało się!” – jak podsumował Tomek Konik ;-)

Wieczorem w DW Kolejarz odbyły się dwie prezentacje. Pierwsza z nich autorstwa Wojtka Moskala traktowała o Spitzbergenie i telemarku za kołem podbiegunowym. W sumie okazało się, że na nartach jeździ się najweselej właśnie w dalekiej Arktyce – przynajmniej tak to przedstawił Wojtek, a kto ma możliwość to niech sprawdzi sam. Druga prezentacja zrobiona przez Piotrka Kapustianyka była o Światowym Kongresie Narciarstwa, gdzie były również ciekawe akcenty telemarkowe z Polski.

Cały drugi dzień (sobota – 7 stycznia 2012) spędziliśmy w Tyliczu na stoku stacji narciarskiej Tylicz-ski przy przepięknej słonecznej pogodzie. Przedpołudnie było przeznaczone na warsztaty narciarskie w trakcie których kilku instruktorów dzieliło się swoimi doświadczeniami z uczestnikami Spotkania podzielonymi na grupy według stopnia zaawansowania. Przez cały dzień można było również testować sprzęt narciarski firmy G3 oraz Black Diamond. W międzyczasie pojawiła się też ekipa telewizyjna z TVP Kraków, która nakręciła materiał do swojego programu „Ślizg” (odcinek z 12.I – od 8-mej minuty oraz odcinek z 9.II – od 7-mej minuty).

Późnym popołudniem odbyły się zawody telemarkowe z wszystkimi charakterystycznymi elementami: bramka 360, skocznia, podbieg i oczywiście przejazd gigantowymi bramkami. Na starcie stanęło dwanaście trzyosobowych (w większości damsko-męskich) zespołów. Duch i poświęcenie wśród zawodników były tak wielkie, że nikt nie wycofał się z trasy ani nawet nie zawahał się przed oddaniem skoku (nieraz pierwszego w życiu). O zwycięstwie decydował bowiem łączny czas przejazdu całego zespołu.

Wręczenie pamiątkowych pucharów dla pierwszych trzech zespołów oraz pamiątkowych dyplomów dla wszystkich uczestników zawodów odbyło się w hotelu. Wyniki zawodów zostały zamieszczone tutaj.

 

Następnym punktem programu była bardzo ładna i ciekawa diaporama Sebastiana Skoczypca i Erwina Gorczycy na temat narciarskiego przejścia Alp Berneńskich. Później Sebastian przedstawił jeszcze na wesoło pewne spostrzeżenia dotyczące rozpoznawalności Szwajcarów.

Na zakończenie oficjalnej części wieczoru obejrzeliśmy nowy telemarkowy film „Breaking Trail”. Oficjalnie nie jestem upoważniony, żeby pisać co się działo w trakcie znacznie dłuższej nieoficjalnej części tego wieczoru…

Cały czas można było jednak oglądać i przymierzać sprzęt przywieziony przez Sklep Podróżnika i SnowSpirit.

Ostatniego dnia (niedziela – 8 stycznia 2012), kto był w stanie to przebrał się w to co miał dziwnego i przeniósł się na Jaworzynę Krynicką, gdzie kolorowa telemarkowa ekipa wyczyniała kupą przedziwne hołupce (jazda wężem, ławą etc. – po prostu Demo Team). Było tez kilku zapaleńców na starym drewniano-skórzanym sprzęcie. Tego dnia pogoda już nie rozpieszczała, gdyż intensywnie padał śnieg, co jednak nie wydawało się nikomu przeszkadzać w dobrej zabawie.

No i w ten sposób do historii przeszło kolejne już Polskie Spotkanie Telemarkowe po którym pozostały miłe wspomnienia i nowe znajomości. Do zobaczenia w przyszłym roku!

 

Poniżej więcej zdjęć w galeriach udostępnionych przez uczestników:
- galeria Asi Cent
- galeria Jacka Bełdowskiego
- galeria Jacka Bełdowskiego – zawody
- Hall of Fame (zdj. Jacek Bełdowski)

 

sty 092011
 

Tegoroczne Polskie Spotkanie Telemarkowe było już dziesiątym z kolei. Z przymrużeniem oka można więc powiedzieć że było to spotkanie jubileuszowe. Miejscem X PST była Jaworzyna Krynicka, która przez cztery dni (6-9 stycznia 2011) gościła kwiat polskiego „telemarczaństwa”. Grupa uczestników była wyjątkowo liczna i przekroczyła 80 osób.

Pierwszego dnia (czwartek) odbyła się wycieczka narciarska na trasie Złockie -Jaworzyna Krynicka – Runek – Bacówka nad Wierchomlą – Szczawnik. Na starcie stawiła się dzielna dwudziestoosobowa załoga telemarkowa. Warunki śniegowe w niższych partiach trasy nie były rewelacyjne, ale okazały się wystarczające do turowania. Od Jaworzyny do Runku zrobiło się nawet bardzo przyjemnie, a to za sprawą większej ilości śniegu i słonecznej zimowej scenerii. Jedynym „zgrzytem” okazał się odcinek tuż przed Bacówką nad Wierchomlą, gdzie na wystających kamieniach zostały skrzesane iskry. Ostatnim etapem wycieczki był nocny zjazd pod wiatr do Szczawnika po trasie wyciągu narciarskiego – na szczęście oświetlonej.


Wieczorem w OW „Edyta” Witek Gątarski poprowadził bardzo ciekawą prezentację na temat podstawowych zasad doboru butów narciarskich, zarówno z tradycyjnymi jak i termoformowalnymi botkami. Można było przy tej okazji zapoznać się z różnymi eksponatami (przekroje różnych botków, spalone botki termoformowalne itp.). Pytań było dużo, więc i prezentacja trwała dłuższą chwilę. Na zakończenie wieczoru odkorkowane zostały dwa specjalne eksponaty dostarczone przez Witka, które to zgromadzona publiczność z wielkim entuzjazmem oceniła jako idealnie uformowane i dopasowane do potrzeb narciarzy telemarkowych.

Drugiego dnia (piątek) na stokach Jaworzyny Krynickiej zostały zorganizowane warsztaty telemarkowe zarówno dla tych początkujących jak i bardziej zaawansowanych telemarkowców. Zainteresowanie wśród uczestników Spotkania było bardzo duże i zajęcia odbywały się w sześciu grupach w zależności od stopnia zaawansowania. Była to bardzo dobra okazja do rozpoczęcia przygody z telemarkiem pod okiem instruktorów i bardziej doświadczonych kolegów.


Program artystyczny wieczorową porą rozpoczął się od dwóch diaporam zaprezentowanych przez Erwina Gorczycę. Pierwsza traktowała o kilkudniowej alpejskiej wyprawie narciarskiej w rejonie masywu Ortel. Druga zaś opowiadała o nieco szaleńczej ekspedycji śladami Zaruskiego, która dla zachowania klimatu była realizowana na sprzęcie (nie wykluczając bielizny) z piastowskiej epoki narciarstwa polskiego. Jeszcze nie opadły retro-opary, a już Brat Grzegorz przedstawił krótką historię Polskich Spotkań Telemarkowych w wersji multimedialnej.

Niektórzy z obecnych nawet rozpoznali po latach samych siebie na starych zdjęciach. Na koniec Bracia Rogowscy zostali niezwykle miło zaskoczeni przez Grupę Inicjatywną, w której imieniu Jacek Bełdowski wręczył obydwu Braciom imienne krzesełka reżyserskie. Jacek w długiej, elokwentnej ale i zawiłej przemowie wyjaśnił związek między Spotkaniami Telemarkowymi a tymi krzesełkami, lecz stenogram niestety się nie zachował.

Trzeci dzień (sobota) został przeznaczony na wspólną jazdę na stoku, która była przeplatana ćwiczeniami narciarskimi takimi jak: jazda w rozpiętych butach i jazda z balonem. Punktem kulminacyjnym dnia były I Mistrzostwa Polskich Spotkań Telemarkowych, które odbyły się w ośrodku narciarskim Tylicz Ski. I tutaj niestety zawiodła pogoda, gdyż późnym popołudniem zaczął padać spory deszcz. Nie zawiedli jednak zawodnicy, którzy w komplecie stawili się na starcie telemarkowego giganta ustawionego przez Piotrka Kapustianyka. W strugach deszczu ponad dwudziestu zawodników walczyło o zwycięstwo w trzech kategoriach: kobiety, juniorzy i seniorzy (tak naprawdę to byli juniorzy starsi). Walka była zacięta do samego końca, a w żyłach zawodników płynęła czysta adrenalina.

Na koniec dla zwycięzców były fanfary, podium z beczek piwa i okolicznościowe puchary. Ceremonia wręczenia nagród rozpoczęła długi telemarkowy wieczór. Mógłbym o nim pisać naprawdę długo, gdybym coś więcej z niego pamiętał…

Wspaniała słoneczna pogoda i piękne widoki ostatniego, czwartego dnia (niedziela) w pełni ukoiły traumę sobotniego deszczu.

Był to niewątpliwe najbardziej pogodny i kolorowy dzień całego Spotkania Telemarkowego, również dlatego że był to dzień „przebierany”. Z każdym rokiem liczba telemarkowych przebierańców rośnie, a pomysły na stroje są coraz bardziej oryginalne. Tak więc obok kilku osób w strojach i na sprzęcie retro, był również warszawski bikiniarz, szczeciński ormowiec, miejscowy nie golony zakonnik, instruktorka technik wszelakich oraz templariusz. Ten barwny korowód wykonał kilka niezwykle skomplikowanych ewolucji z zakresu narciarstwa (a)synchronicznego, czyli węża, ławę, trójki, czwórki oraz rój. A jak mawiali starożytni Rzymianie – „koniec wieńczy dzieło”, więc X Polskie Spotkanie Telemarkowe można było uznać za zakończone.

I to by było na tyle… Do zobaczenia w przyszłym roku !

Poniżej znacznie więcej zdjęć w galeriach udostępnionych przez uczestników:
- galeria Mariusza Sarapaty
- galeria Leszka Witta
- galeria Asi i Marcina
- galeria Piotrka Michałkiewicza
- galeria Grześka Rogowskiego
- galeria Jacka Bełdowskiego – jazda przebierana
- galeria Jacka Bełdowskiego – zawody

no i oczywiście nie obędzie się bez Hall of Fame (sobota wieczór):
- Hall of Fame (zdj. Jacek Bełdowski)

sty 082011
 
010811_8289

Zawody odbywały się w trzech kategoriach:
- dziewczyny
- juniorzy (do 40 roku życia)
- seniorzy (powyżej 40 roku życia)

Poniżej prezentujemy wyniki od najniższego czasu począwszy. Prezentowany jest najlepszy czas podczas którego nie doszło do dyskwalifikacji (nieutrzymana pozycja telemarkowa, ominięcie bramki, itp.)

Dziewczyny:

pozycja Imię i nazwisko numer startowy najlepszy czas
1 Joanna Cent 35 49’74
2 Zuzanna Górska 22 50’01
3 Karolina Tabaszewska 16 53’11

Juniorzy:

pozycja Imię i nazwisko numer startowy najlepszy czas
1 Tymoteusz Stach 41 36’32
2 Paweł Kowalski 19 38’04
3 Paweł Nadybal 5 38’37
4 Grzegorz Rogowski 30 38’49
5 Jacek Grabowski 25 40’69
6 Michał Drwota 7 42’20
7 Gniewomir Oblicki 14 42’46
8 Krzysztof Pęczykiewicz 1 44’35
9 Bartosz Górski 32 44’77
10 Rafał Milewski 42 45’06
11 Michał Bluj 18 47’55
12 Tomasz Brylski 43 48’42
13 Tomasz Pawlas 27 52’87
14 Jakub Sikora 37 57’74

Seniorzy:

pozycja Imię i nazwisko numer startowy najlepszy czas
1 Jerzy Stach 26 41’74
2 Erwin Gorczyca 23 43’40
3 Leszek Witt 31 47’95
4 Piotr Kieracinski 38 48’93

Gratulujemy wszystkim uczestnikom i uczestniczkom!

sty 092010
 

 

IX Polskie Spotkanie Telemarkowe odbyło się w dniach 15-17 stycznia 2010 roku na Jaworzynie Krynickiej. Zima nie rozpieściła nas nadmiernie śniegiem, którego w terenie i poza trasami było po prostu mało, a wręcz należałoby powiedzieć, że za mało.

Na szczęście armatki śnieżne skompensowały kaprysy natury i trasy na Jaworzynie były dobrze przygotowane. Zima poskąpiła śniegu, ale za to nie pożałowała słońca, które wspaniale świeciło przez całe trzy dni i skutecznie odwracało uwagę od śniegowej mizerii w otaczających lasach.

Pierwszy dzień (piątek) był poświęcony na testy sprzętu telemarkowego i zabawy na nartach. Każdy mógł bezpłatnie przetestować sprzęt telemarkowy firmy G3, która za sprawą Maćka i Magdy już od kilku lat pojawia się niezawodnie na Spotkaniach Telemarkowych. No i jak co roku sprzęt był niemiłosiernie ujeżdżany i ogromnie chwalony przez licznych uczestników Spotkania.

Z ciekawostek warto zauważyć, że wśród sprzętu G3 były również modele, które pojawią się w sprzedaży … w przyszłym sezonie.

Jeśli idzie o zabawy na śniegu to była jazda z balonem między kolanami, jazda z jednym kijem, mono-mark i jazda na paluszkach. A jak mawiał mój szkolny nauczyciel „jeśli ktoś tego nie widział, to ja mu tego nie wytłumaczę”.

A już wieczorem przy ciepłym kominku wszyscy mieli okazję wysłuchać bardzo interesującej prezentacji dotyczącej zimowego bezpieczeństwa w górach, którą poprowadził Kuba Radliński (GOPR). Z kronikarskiego obowiązku muszę wspomnieć, że później nastąpiła część nieoficjalna programu. Rozpoczęliśmy ją jeszcze w miarę oficjalnie od puszczenia filmu telemarkowego „The Flakes”, ale potem film telemarkowy się urwał…

Drugiego dnia (sobota) odbywały się warsztaty doskonalenia techniki jazdy telemarkiem. Chętni mogli szlifować technikę pod okiem bardziej doświadczonych kolegów i instruktorów, czyli Agnieszki, Piotrka Kapustianyka i Braci R. Oto oni:

W sumie były cztery grupy o różnym stopniu zaawansowania.
Popołudniu Kuba Radliński poprowadził praktyczne zajęcia z posługiwania się sprzętem lawinowym. Niestety ze względu na małą ilość śniegu nie udało się przeprowadzić ćwiczenia symulującego poszukiwanie na lawinisku.

W części wieczornej Piotrek Kapustianyk odkrył część tajemnic profesjonalnego serwisowania nart, czyli między innymi jakie kąty mają być na jakiej długości krawędzi narty i tym podobne niuanse.

Następnie Erwin Gorczyca opowiedział o swojej alpejskiej turze po szwajcarskich lodowcach Oberlandu. Opowieść była ilustrowana piękną diaporamą, a wszystkim słuchaczom utkwiła w pamięci, chyba już na zawsze, postać Gibona. Późnym wieczorem dołączył do nas Przemek Chlebicki, właściciel Sklepu Podróżnika, który wydał już drugą książkę na temat telemarku w języku polskim.

Część literacką wieczoru rozpoczęła prezentacja rękopisu „Wiśnie Krakowskie” autorstwa Witolda Gątarskiego, po czym nastąpiło wspólne czytanie nowości wydawniczej zatytułowanej „Cytryny Gdańskie” nadesłanej przez Oficynę Adama i Hanny Grochowskich. Te białe kruki cieszyły się tak wielkim zainteresowaniem, że dla każdego starczyło nie więcej niż pół akapitu…

Trzeciego dnia (niedziela) na stoku królował styl retro. Niewątpliwą sensację wywołał Erwin (przydomek „z Telemarktips”) wraz z Małżonką Zosią oraz Sebastian (przydomek „z Koszulki”), którzy zaprezentowali się nie tylko w ubiorach z epoki, ale również na pięknym starym sprzęcie.

Nie muszę dodawać, że nie tylko pozowali do zdjęć, ale również bardzo sprawnie pomykali po stoku ku zdumieniu zgromadzonej gawiedzi. I tak na przykład Erwin wielu Przydomków, na sprzęcie sprzed stulecia… proszę się przyglądnąć….

… wykonuje się body-carving z kijem (tzw. kijo-carving).

Nie bez powodu tylu przydomków się doczekał…

Punktem kulminacyjnym była seria grupowych ewolucji, czyli jazda wężem, ławą, parami a nawet piątkami.

No i ja tam byłem miód i nalewki piłem…

Na stronie, oprócz swoich, wykorzystaliśmy zdjęcia autorstwa Karoliny Tabaszewskiej, Marcina Kocóra i Asi Cent oraz Jacka Bełdowskiego. Fotografom serdecznie dziękujemy za udostępnienie materiałów.

Tu znajdziecie więcej zdjęć ze Spotkania (naszego autorstwa):

collage

A tu zdjęcia Asi Cent i Marcina Kocóra:

collage

Zdjęcia autorstwa Karoliny Tabaszewskiej:

collage

Oraz tradycyjnie dwie galerie zrobione przez Jacka Bełdowskiego (w tym jedna z twarzami ze Spotkania – sobotni wieczór):

collage
collage

Na koniec dwie długo oczekiwane galerie autorstwa Sławka Pilcha:

collage
collage

 

mar 102009
 

Pogoda w ten pamiętny weekend udała się wyśmienicie, pełne słońce cały dzień, bezwietrznie, mnóstwo świeżego śniegu – idealna wycieczka narciarska do Doliny Chochołowskiej.

A tu zdjęcia z tej wycieczki zrobione przez Grześka Rogowskiego:

A tu autorstwa Andrzeja Stanka:

 

Polska Strona Telemarkowa – Copyright 2009

lut 092009
 

Poniżej znajdziecie linki do prezentacji autorstwa Sebastiana Skoczypca. Prezentacja dotyczy naszych wspólnych zjazdów podczas XXVII Bieszczadzkiego Rajdu Narciarskiego.

- Prezentacja w postaci programu exe (16MB) – sciągnięte archiwum należy rozpakować na twardy dysk i uruchomić skrót „hall of fame”

sty 092009
 

VIII Polskie Spotkanie Telemarkowe już za nami. Spotkanie tym razem koncentrowało się wokół nowo otwartych tras Szczawnika w Ośrodku Narciarskim Dwie Doliny. Dwie Doliny to po prostu Wierchomla plus Szczawnik. Dzięki nowej trasie schodzącej do Szczawnika łatwodostępne stały się polany i zbocza rzadkich lasów bukowych o różnym stopniu nachylenia. Tym samym ośrodek bardzo zyskał jako miejsce, w którym można zacząć swoją przygodę ze zjazdami pozatrasowymi, co nieomieszkaliśmy wykorzystać.

Było nas sporo; ponad piećdziesiąt osób aktywnie telemarkujących, razem z rodzinami i zainteresowanymi znajomymi około osiemdziesiąt. Pełen przekrój zaawansowania, począwszy od osób, które po raz pierwszy założyły narty telemarkowe, skończywszy na doświadczonych, bardzo dobrze jeżdżących telemarkowcach.

Warunki śniegowe dopisały. Było już na tyle śniegu, że dało się jeździć poza trasami. Nawet w lesie warunki były całkiem znośne. Dzięki temu szkółkę dla bardziej zaawansowanych (piątek po południu) przenieśliśmy poza trasę. Śniegu było na tyle, że można było na własnej skórze poznać przedsmak tip-dive’u tylnej narty. Początkujący też mieli co robić. Łagodny stok przy orczyku u góry trasy Szczawnika zapełnił się osobami stawiającymi pierwsze kroki w telemarku. Potem część początkujących twardo jeździła poza trasą z bardziej zaawansowanymi; takie nowe telemarkowe harpagany rosną :)

W przyszłym roku spróbujemy rozbić zajęcia na mniejsze grupki i zaangażować doświadczonych uczestników, aby wykorzystać ich potencjał, a jednocześnie zwiększyć efektywność lekcji.

W sobotę rozegraliśmy Zawody z cyklu Otwartych Mistrzostw Polski w Jeździe Na Nartach z Wolną Piętą w Najdziwniejszy Sposób. Upominki dostarczyła firma K2. Przy ocenie zwracaliśmy uwagę na poprawny telemark, zaangażowanie, technikę oraz oczywiście na tzw. jajo :) Staraliśmy się każdy wyczyn uwiecznić, co nie było łatwe przy zapadającym zmroku i narastającym mrozie. W bezruchu było naprawdę zimno. Zresztą, najwyraźniej tego samego zdania był pisak, którym mieliśmy robić notatki. Po kilku minutach bezczelnie zamarzł. A oto nagrodzone przejazdy:

- Wojtek – bezparodnowy atak na tyczkę;
- Leszek – pełne zaangażowanie, aż odrywał się od śniegu;
- Zbyszek – wysokiej jakości pady na. tzw. pinheada (niestety nie zachowało się nagranie);
- Tomek – trzy słowa wymierzone w komisję i problemy z filmowaniem gotowe;
- Marek – drugi takiej jakości śpiew można najbliżej usłyszeć w Tyrolu;
- Erwin – kto czytał Świętą Białą Książeczkę ten wie co to za ewolucja;
- Dziewczyny – piękna praca grupowa.

W sobotę i w niedzielę była możliwość przetestowania nart firm K2 oraz G3. Wybór był szeroki, a zainteresowanie – rzecz jasna – duże. Każdy miał możliwość pojeżdżenia na przynajmniej kilku różnych modelach. Wrażenia z jazdy na tych nartach znajdziecie na naszym Forum Telemarkowym (wątek „Testy nart na PST 2009″). Jeszcze raz dziękujemy Maćkowi Kasperczakowi (G3) i Piotrkowi Gąsiorowskiemu (K2) za przybycie na Spotkanie i umożliwienie jazdy na tych doskonałych nartach. Nadmienię jeszcze, że dzięki Sławkowi Pilchowi była dostępna do jazdy jedna para nart polskiej produkcji (!), mianowicie Majesty Doppler FS. Mamy nadzieję, że w przyszłym roku będziemy mieli możliwość przetestować więcej nart tej firmy – szczególnie interesujące wydają się narty z serii BC.

Ale Spotkanie to nie tylko wydarzenia na stoku. To także wspólne wieczory przy ciasteczkach, piwie i od tego roku przy projektorze. Atmosfera wieczorami, jak zawsze, doskonała. To możliwość, żeby na spokojnie porozmawiać z innymi, podzielić się spotrzeżeniami odnośnie sprzętu, techniki, pożartować i pośpiewać. A propos śpiewu; grupa gitarowa coraz mocniejsza – Mariusz, Pik i Śledziu nie próżnowali.

Projektor też nie próżnował – oglądnęliśmy takie filmy telemarkowe jak Powderwhore 07, The Pact, Open Windows. Nawet Steep się gdzieś zaplątał.

Z innych atrakcji: w sobotę wieczór Piotrek Kapustianyk przeprowadził prezentację dotyczącą telemarku, jego historii, podstawowych ewolucji telemarkowych i metodyki nauczania. Prezentacja multimedialna była tym ciekawsza, że zawierała krótkie fimy pokazujące dane ewolucje i skręty. Dla osób nie obeznanych z terminologią techniki narciarskiej był to dobry sposób na zrozumienie danej ewolucji. Osobiście postanowiłem opanować przedstawiony przez Piotrka skręt rotacyjny i WN. Pierwsze próby wypadły pomyślnie :)

 

Aha, nie wiem ilu z Was próbowało jazdy z kijem (Agnieszka, Piotrek i Jacek na pewno); do niedawna wydawało mi się że ja też już to próbowałem, ale myliłem się. Rzecz w tym, że nie może to być długi kijek, kijaszek czy inne kijątko. To musi być KIJ, a raczej coś podchodzącego pod drąga. Wybrałem technikę na kajakarza. Teraz już wiem czemu tego dawniej używali – wystarczy oprzeć końcówkę kija o śnieg i zaczyna się skręcać. Nie trzeba nic odciążać, dociążać, po prostu naciskamy rękami na kij i zakręt wychodzi sam. Zabawne uczucie, całkiem przyjemne, proponuję spróbować w ramach ćwiczeń.

Obok wyśmienitych gitarzystów, mieliśmy też kilku świetnych fotografów. Efekty ich pracy możecie oglądać na tej stronie i w galeriach poniżej.

Chcielibyśmy serdecznie podziękować wszystkim uczestnikom za przybycie i wspólną jazdę i zabawę. Patrząc z perspektywy, bardzo się cieszymy, że założyliśmy Polską Stronę Telemarkową oraz że zaczęliśmy organizować te Spotkania. Bez tego nigdy nie bylibyśmy w stanie poznać tylu interesujących, wartościowych ludzi i współdzielić z nimi tę pasję, jaką jest telemark.

Do rychłego zobaczenia!

Grzesiek i Wojtek Rogowscy

 

Tu znajdziecie więcej zdjęć ze Spotkania (naszego autorstwa):

collage

Tu zdjęcia zrobione przez Marcina Topyło:

collage

A tu zdjęcia Maćka Sadurskiego:

collage

Dwie galerie zrobione przez Jacka Bełdowskiego:

collage

collage

…i zdjęcia zrobione przez Titusa:

collage

mar 092008
 
Trafiliśmy z terminem i dobrze i źle. Dobrze, bo akurat napadało metr świeżego puchu. Źle, bo gdy przyjechaliśmy, to wciąż padało, wiało przeraźliwie, było zimno i trasy zasypane świeżym były już pełne muld. Ale to „złe” miało swoje dobre strony, bo zmusiło Piotrka, żeby choć pierwszego dnia uczyć się telemarku na łatwej trasie (na dole przynajmniej było widać dokąd się jedzie). Pierwsze wrażenie: podchodzimy do wagoników, a tam połowa narciarzy targa szerokie, długie dechy freeridowe. Widać sporo telemarkerów. Piotrek mówi: „jak mogłem ich wcześniej nie zauważyć?”. Na stoku ciemno; wieje; trudno. Spadamy trochę niżej, gdzie przynajmniej coś widać.Jeszcze o sklepie „Okay”: to centrum tamtejszego, tj. w Engelbergu, freeridu i telemarku. Jest tam wypożyczalnia, sklep, serwis, biuro turystyczne, organizujące m.in. wycieczki na rakietach śnieżnych, szkolenia lawinowe.

Doradziłem Piotrkowi narty K2 World Piste, jak mi się wydaje najbardziej uniwersalne narty telemarkowe. Sprawdziły się. Próbowałem – znakomite dechy. Polecam wszystkim, którzy poszukują sprzętu, który nie sprawia kłopotów w prowadzeniu, a jest już bardzo stabilny i szybki, dobrze trzyma na krawędziach i ładnie jedzie na wprost. Natomiast sprawiły nam kłopot Rottefelle Cobra R8 Tour Mode. Otóż ów wynalazek wciąż sam się włączał podczas jazdy. Po jeździe zgłosiliśmy właścicielowi (bardzo sympatyczny człowiek): podobno zmienił wiązania (K2 ma inserty, więc to nie problem), ale problem z „automatycznym” tour modem pozostał. Piotrek na szczęście jest inżynierem i znalazł na to sposób, który widać na zdjęciach.

Drugi dzień wita nas słońcem i mrozem. Wjeżdżamy na górę około 11. Od razu widzę skąd tylu freeridowców: szerokie, przeogromne połacie śniegu pocięte śladami nart i desek. Oni po prostu wiedzą, że to jest miejsce na freeride. Telemarkowcy jeżdżą głównie off piste – tego terminu się tu głównie używa. Widać jednak także tych, którzy uprawiają freeride: w tym skoki z licznych skałek i uskoków.

Na Titlis (3200) i sąsiedniej górze Jochstock (2564), które stanowią jeden kompleks narciarski, jest wg informatora 80 km tras narciarskich. Wydaje się, że tyle to jest razem z biegowymi. Jednak samych zjazdowych też dość: czerwone i kilka odcinków czarnych. Trasy dość szybkie, ale warto je poznać gdyż są odcinki w obniżeniach terenu – trzeba je „brać” z rozpędu. Jakaś niebieska trasa też jest na górze (na Jochpass), ale akurat nieczynna. Kilka łatwych tras – takich do nauki – nieco niżej (Gerschnialp). Znakomite nartostrady, prowadzące do Engelbergu. Szerokie, dość szybkie z fajnymi zjazdami. Sztuczne naśnieżanie aż do wysokości 2500 m.n.p.m. (także nartostrady naśnieżane). W Engelbergu, oprócz kompleksu Titlis, jest też mniejszy kompleks narciarski Brunni na górze Schonegg (2040). Jest tam też skocznia, na której odbywają się zawody; są bardzo liczne trasy biegowe.

Drugiego dnia Piotrek już jeździ. Na nogi trochę narzeka, ale bez przesady. Ja kilka razy próbuję zjazdów pozatrasowych. Ląduję w głębokim puchu o ogromnej miąższości. Ale, ale! O tym jaki to puch przekonaliśmy się pierwszego dnia, gdy na skróty przez śnieżne pole próbujemy przejść po płaskim 100 metrów do początku wyciągu. Nie da się. Narty toną w głębokim puchu. Po dziesięciu metrach zawracamy na ubite i docieramy na miejsce dookoła. Teraz już drugi dzień. Zjechałem z trasy i próbuje się ruszyć w dół. Muszę mocno dociskać pięty, żeby dzioby zechciały wyjść z puchu i jechać w dół. Skręt telemarkowy tylko z mocnego wybicia i tylko na bardziej stromych odcinkach, gdzie udało się bardziej rozpędzić. Zaczynam naprawdę rozumieć, po co są te szerokie i długie dechy i dlaczego, wbrew radom Michaela McLura z G3, kolega z Okaya radził bym narty freeridowe kupił 182 cm, a nie 177 cm. Od tego momentu jestem na te freeridowki nieco bardziej „podjarany”. W każdym razie zaliczyłem off piste cały zjazd z 2500 nad jezioro (ok. 1700). Kilkakrotnie lądując w głębokim puchu, z którego nie dałem rady podnieść się bez pomocy kijka (gdy podpierałem się ręką, twarz lądowała w śniegu – tyle i tak miękkiego było tego białego), a ten wchodził aż po rękojeść (ustawiony na 125 cm – stąd moja ocena o metrze świeżego puchu).

Trzeciego dnia było ciepło. Śnieg poza trasami zleżał i był ciężki. Dało się już jechać, ale po deskarzach, którzy jeździli w poprzek stoków, pozostały tam twarde już „schody”. Trochę utrudniały zjazdy pozatrasowe, ale dało się znaleźć obszary mniej zryte. Znów kilka razy zjechałem bokiem. Piotrek w zasadzie już jeździł poprawnie, wciąż zbyt szybko, jak na początki. Tego dnia wjechaliśmy na samą górę, na 3000 m. Zjechaliśmy bardzo stromą rynną, niesamowicie zmuldzoną, skacząc z muldy na muldę. To była jedyna droga na dół, tj. na 2400. Po tym dniu Piotrek po wyjściu z samochodu aż przysiadł.

Czwarty dzień powitał nas chmurą. Nie jeździliśmy już na samej górze (może ze dwa zjazdy z 2400), ale z ok. 2100 do 1800/1700 i parę razy z Jochpass (2200) – trzymaliśmy się pod chmurami. Cały czas bardzo dobrze przygotowane trasy, tylko na najbardziej stromych odcinkach nieco zmuldzone pod koniec dnia, ale bez przesady. Tłoku nie było ani na trasach ani do wyciągów. Także nartostrady przejezdne. Zalodzenia pojawiały się z rzadka i jakoś dało się na nich utrzymać narty w ryzach.

Widzieliśmy treningi, a na Jochstock przygotowania do zawodów pucharu świata w narciarstwie alpejskim, które miały miejsce w niedzielę. W sobotę był też w knajpie na Jochpass festiwal muzyczny.

Byliśmy świadkami dwóch interwencji śmigłowca ratunkowego. W jednym wypadku – zderzenie dwóch narciarzy – ofiary były poważne. Ratownicy nie tylko zwieźli ofiary do śmigłowca, ale także odgrodzili kawałek trasy, gdzie miał miejsce wypadek. Na śniegu wyrysowali jego przebieg. Przeprowadzili długie szkolenie dla grupy ludzi – byli to zapewne świadkowie wypadku, ew. członkowie grupy, w której zdarzył się wypadek – omawiając wypadek. Potem przyjechała policja; z rysunku na śniegu widać wyraźnie którego z uczestników uznano winnym wypadku. Potem przyjechało jeszcze dwóch facetów (może ktoś z ubezpieczeń?) i cały obszar dokładnie pomierzono i zanotowano pomiary w kajecie. Ci ratownicy byli na miejscu ponad dwie godziny. Widać, że w Szwajcarii poważnie podchodzi się do analizy wypadków narciarskich.

Mówiłem Piotrkowi, że w trzy dni nauczy się jeździć telemarkiem. Zasadniczo się to sprawdziło. Oczywiście sporo wciąż do poprawienia i doskonalenia (m.in. poniesienie pozycji), ale kto nie musi nad czymś pracować. Titlis to znakomita miejscówka freeridowa. Więcej tam obszarów do jazdy pozatrasowej niż tras. W Engelbergu jest Klub Telemarkowy (związany ze sklepem Okay i restauracją Yukatan). Warto do Szwajcarii przyjechać na narty. Ceny noclegów w apartamentach, jak gdzie indziej; karnety poniżej 100 zł za dzień (przy karnecie na tydzień; 4-dniowe wyszły po ok. 100 zł); w supermarketach można kupić jedzenie w rozsądnych cenach. Knajpy jednak bardzo drogie.

Pik

 

Pełna galeria poniżej. Zdjęcia wykonał Piotr Kieraciński.

collage