sty 092004
 

W ostatni weekend na Martinskich Holach w Małej Fatrze odbyła się 5. edycja Telemark Party. Impreza zgromadziła dość liczną (była to bodaj najliczniejsza z dotychczasowych imprez tego typu w Słowacji i zapewne w Czechach) grupę telemarkerów i sympatyków telemarku, a naszą polską grupę telemarkową reprezentowali Grzesiek i Wojtek Rogowscy z żonami, Piotrek „Junior” Gąsiorowski (który wraz z kolegami z Norwegii pojawił się na zawodach w sobotę) i ja (z rodziną).

Mieliśmy do dyspozycji kilka ładnych, dobrze przygotowanych tras i wyciągi bez kolejek (niestety, czynne tylko do 15.30), dość wygodny hotel, niezłe jedzenie. Śniegi były znakomite, pogoda też – mróz. Z górnych stacji wyciągów rozciągały się wspaniałe widoki na obie Fatry, Tatry Wysokie i Niskie i wiele innych pasm górskich. Na stokach wyróżniała się grupa jeżdżących telemarkiem – było nas sporo i tych jeżdżących znakomicie, średniaków, jak i początkujących, którzy mogli uczestniczyć w kursach telemarku, prowadzonych przez kolegów z Czech i Słowacji oraz Arno Kleina z Austrii. Można było wypożyczyć sprzęt. Było też trochę okazji, żeby zobaczyć, a czasami wypróbować, sprzęt kolegów. Pojawił się m.in. gość na legendarnych Karhu Jak (i Linkenach). Warmpeace z Pragi przywiózł trochę fajnych ciuchów własnej produkcji, zwłaszcza bardzo dobrze skrojonych kurtek Goretexowych, które sprzedawano 25 proc. taniej niz normalnie (a już znacznie taniej niż podobne firmy North Face, które zapewne nie różnią się jakością).

Chociaż jazdy kończyły się o 15.30, wieczorem było co robić. W piątek były: impreza na dworze, czyli ognisko z herbatką, ciasteczkami (i alkoholami, ale to już za dodatkowe pieniądze), zawody w jeździe dwóch narciarzy na jednych nartach – naszą grupę reprezentowali w nich Bracia Rogowscy, a potem – juz w hotelu – filmy telemarkowe: produkcja słowacka (film z ubiegłorocznej Telemark Rallye) oraz Unparalleled III. W sobotni wieczór odbyło się dość interesujące spotkanie z Arno Kleinem z Austrii, który prezentował historię technik i wiązań narciarskich. Była to bardzo uporządkowana i pouczająca prelekcja, w której Arno pokazał różnice między różnymi technikami skrętnymi, a zakończył tezą, że różne techniki się zmieniały, a telemark był, jest i będzie wciąż wśród nich obecny. Prelegent pokazał bardzo zabawne modele narciarzy, które same zjeżdżały – jeden carvingiem, a drugi telemarkiem – po trasie z deski pokrytej dywanikiem. Arno prezentował też dwa stare filmy o narciarstwie. Oczywiście kulminacyjnym punktem programu była potańcówka przy wtórze rewelacyjnego Sherpa Band.

Oprócz wspomnianych już piątkowych wieczornych zawodów, w sobotę odbył się Telemark Cross, w którym Polskę reprezentował Piotrek Junior Gąsiorowski. Potem wraz z kolegami z Norwegii na trasie – a właściwie na skoczniach – zawodów zaprezentowali skoki z obrotami i saltami. W niedzielę przed południem odbyła się parada telemarkowa w tradycyjnych strojach. Prowadzili ja koledzy z Czech, ze szkoły narciarskiej w Rokytnicach: najpierw zabawna rozgrzewka, potem zjazd trasa w różnych konfiguracjach: „wężykiem” z kijami i bez, parami „łączonymi” (za pomocą kijków narciarskich), parami szybkimi skrętami, itp. Kostiumy to już nie były tylko stroje „z epoki”, ale kostiumy z balu przebierańców: był zatem Janosik (Peter Kollar) i hrabia w smokingu i cylindrze (Dodo Slezak), wikingowie (jacyś ludzie na sprzęcie turowym), tyrolczyk, „military squad”, itp. Była niezła zabawa, która zwróciła uwagę wszystkich jeżdżących na stoku. Coraz większa grupa ludzi dysponuje starym sprzętem.

Organizatorzy – Słowacki Klub Telemarkowy, a głównie Peter Kollar i Evka Zilinska – spisali się znakomicie. Tym razem nie było żadnych niedomówień w sprawie programu. Każdy uczestnik otrzymał program na eleganckich kartach uczestnictwa. Organizatorzy przygotowali też drobne upominki dla uczestników, w tym pamiątkowe czapeczki z polaru. Przede wszystkim zapewnili duże zniżki na noclegi (40 proc.) i skipasy (30 proc.). W hotelu była całkiem dobra kuchnia. Można było (za dodatkową opłatą) skorzystać z basenu, sauny, gabinetu odnowy biologicznej.

Autor: Piotr Kieraciński

 

 

lut 092002
 

W dniach 16-17 lutego 2002 w Dolinie Chochołowskiej odbyło się kolejne spotkanie polskiego bractwa telemarkowego („siosterstwa” wciąż jeszcze nie ma). W Tatrach stawiło się siedmiu odważnych i żądnych śniegu telemanów. Piękna tatrzańska sceneria okazała się niewątpliwie godnym miejscem do uprawiania tej najszlachetniejszej formy narciarstwa :) Pogoda przez te dwa dni była wręcz idealna – mocno świecące słońce, praktycznie bezchmurne niebo i prawie wiosenna temperatura.

Pierwszy dzień rozpoczął się od rozgrzewki na niewielkim stoku koło schroniska na Polanie Chochołowskiej. W trakcie kilku zjazdów każdy szybko rozgrzał ścięgna Achillesa. Po przybyciu prezesa TKS „Tęcza” i założeniu fok cała ekipa dziarsko ruszyła na Grzesia. Zgodnie z oczekiwaniami podejście okazało się dość łatwe, tylko na jednym ostrzejszym fragmencie pod samym Grzesiem foki „nie wyrabiały”. Po krótkim postoju i posiłku na szczycie (w towarzystwie 40 ratowników TOPR i 15 sióstr zakonnych) zjechaliśmy z Grzesia na niewielkie siodło. Do zjazdu nie zdejmowaliśmy fok, więc był on nieco szarpany (w fokach nienajgorzej się zjeżdża na wprost, natomiast wykonywanie jakichkolwiek skrętów jest raczej kłopotliwe). Na siodle znajdował się nawis śnieżny. Rzecz jasna, Piotrek Gąsiorowski nie odpuścił mu i wykonał „off-pajstowo-free-rajdowo-hard-core’owy” skok, który dla potomności został uwieczniony na zdjęciach a wszyscy, którzy go widzieli będą o nim opowiadać swoim wnukom. Po krótkim przejściu granią w kierunku Wołowca zdecydowaliśmy się wykonać zjazd spod Rakonia w kierunku Wyżniej Chochołowskiej. Stok okazał się wspaniały – szeroki, długi o sporym nachyleniu. Śnieg ku wielkiej radości zebranych był prawie idealny (kopa do połowy łydek a pod spodem twardo). Na dole wszyscy w ekstatycznych nastrojach płakali ze szczęścia i padali sobie w ramiona (… no może trochę przesadzam …) Przed nami był jeszcze jeden etap zjazdu, jak się okazało znacznie bardziej wymagający. Mianowicie zjazd leśną ścieżką, która miejscami była stroma i wąska. W sumie więc trzeba było się sporo nagimnastykować i naskakać, ale szczęśliwie dotarliśmy do schroniska bez strat własnych.

Jadalnia w schronisku w trakcie kolacji stała się miejscem ożywionej dyskusji programowej na temat kształtu polskiego ruchu telemarkowego również w aspekcie zbliżającej się olimpiady zimowej w Turynie na której telemark będzie dyscypliną pokazową. Duże emocje wywołała kwestia nazwy prężnie działającego na Podhalu klubu TKS „Tęcza” – chodziło o to czy nazwa klubu przyciągnie pożądany profil nowych członków (dyskusję można szczegółowo prześledzić na stenogramie z posiedzenia). W trakcie rozmowy coraz bardziej krystalizowała się również sprawa emblematów (i ewentualnie sztandaru :) ) oraz poszukiwania sponsorów (włącznie z aspektami podatkowymi działalności).

Drugiego dnia ze względu na warunki śniegowe (które najlepsze okazały się w rejonie Wołowca i Rakonia) zdecydowaliśmy się powtórzyć wcześniejszą wycieczkę. Tym razem jednak wyszliśmy na sam Rakoń od strony Wyżniej Chochołowskiej. Wkrótce okazało się, że warunki śniegowe w Tatrach mogą się bardzo szybko zmienić. Pogoda wciąż była piękna, jednak wiał silny wiatr, który przewiał wczorajszy kopny śnieg, po którym w zasadzie nie pozostało już śladu. Pojawił się za to firn a miejscami ciężki przewiany śnieg. Na Rakoń wyszliśmy dość szybko i sprawnie (foki kolejny raz spisały się na 100%). Po krótkim odpoczynku na Rakoniu zaatkowaliśmy zbocze tej góry. Jazda po firnie była łatwiejsza niż się można było spodziewać – narty bardzo dobrze trzymają na powierzchni tego typu wydając przy tym odgłos startującego odrzutowca. Znacznie trudniej jechało się w ciężkim przewianym śniegu (jazda wymaga znacznie precyzyjniejszego obciążania nart i przenoszenia ciężaru, więc nikomu nie brakowało mniej lub bardziej efektownych „bęcków”). W strefie lasu kilku śmiałków zdecydowało się na jazdę między młodymi smrekami (piękna to była rzecz!). Drugi etap był powtórką z poprzedniego dnia i trzeba przyznać, że znajomość terenu zrobiła swoje (pomimo większego zmęczenia posuwaliśmy się znacznie szybciej niż dzień wcześniej).

Po dotarciu do schroniska na Polanie Chochołowskiej nie pozostało nic innego jak tylko zebrać klamoty, przepłukać gardła i ruszyć do domu…

Hall of Fame:

Jacek Bełdowski
Michał Bluj
Marcin Eckert
Piotr Gąsiorowski
Piotr Kieraciński
Grzegorz Rogowski
Wojciech Rogowski

Autor: Wojciech Rogowski

gru 092001
 

W dniach 27-30 grudnia 2001 odbyła się w Suchej Dolinie koło Piwnicznej impreza, która w pierwotnym zamierzeniu miała być małą szkółką telemarkową, a dość nieoczekiwanie stała się największym zlotem polskich telemarkowców (o większej imprezie telemarkowej w Polsce w każdym razie nie słyszeliśmy). Nie chcę nikogo epatować liczbami, ale uczestników było w sumie sześciu ;-) Warunki narciarskie były przez cały czas doskonałe, więc w ciągu tych kilku dni wykonano niezliczoną ilość przyklęków (zwanych również „przykucami”), zarówno tych głębszych, jak i płytszych.

Nasza grupa wywoływała spore zainteresowanie na stoku – jednego lub dwóch facetów z „połamanymi” wiązaniami można uznać za fatamorganę lub inną przejściową anomalię, jednak tak liczna grupa nie jest możliwa do zignorowania. Fakt ten był z pewnością jedną z przyczyn okrzyków takich jak „Norwegowie !!!” (wzięliśmy to za komplement :) )

Każde takie spotkanie jest wspaniałą okazją do wymiany doświadczeń i zapoznania się ze sprzętem używanym przez innych telemanów. W naszej grupie dominowały plastikowe buty i wiązania z kablem. Jedynie Piotrek Kieraciński śmiało zapodawał na sprzęcie śladowym. Można też było się pochwalić własnymi patentami takimi jak podpiętki własnoręcznie wykonane z drutu elektrodowego, czy też łuska misternie wyrzeźbiona w ślizgach nart.

Bardzo dużym zaskoczeniem było tempo z jakim telemani zdobywali nowe umiejętności – w ciągu 2-3 dni zaobserwowaliśmy bardzo duże postępy. Nie da się ukryć, że nauka z pomocą kogoś bardziej zaawansowanego jest znacznie szybsza od samodzielnego zdobywania wszystkich umiejętności. Nic by to jednak nie znaczyło bez uporu i wytrwałości, które czynią z polskich telemarkowców najbardziej twardy gatunek narciarzy na południe od Norwegii :)

Oczywiście, że nie mogłoby być mowy o ważnym spotkaniu telemarkowym bez wspólnego terenowego jeżdżenia w kopnym śniegu (czyli prawie że free-ride’u). Jest to element trudny, lecz sprawiający największą radość – a poza tym konieczny do turystyki narciarskiej. Warto pamiętać, że im bardziej człowieka sponiewiera po różnych krzakach tym satysfakcja jest większa.

 

W trakcie imprezy zabrakło jedynie skoków odważnych i dalekich. Pewien niedosyt wśród uczestników wywołał brak mistrzów Zakopiańskiej Szkoły Skoku Telemarkowego – nikt jednak nie odważył się wypełnić tej próżni.

Całą imprezę należy uznać za bardzo udaną i trwać w niezłomnym postanowieniu o stawieniu się na następnej w pełnym rynsztunku i z podniesioną przyłbicą…

Autor: Wojciech Rogowski

mar 092001
 

Podobnie jak w zeszłym roku zawody odbyły się w marcu a dokładnie 17-tego. Na starcie stanęli „żądni krwi, potu i łez” ski -alpniści z całego kraju, (jak Polska długa i szeroka). W większości wszyscy startowali na sprzęcie tourowym z wyjątkiem dwóch fascynatów całkowicie wolnej pięty, którzy braki kondycyjne nadrabiali miną i silną wolą przetrwania!

Trasę stanowiła pętla od schroniska w dolinie Chochołowskiej na Grzesia, stamtąd granią na Rakoń, później zjazd do doliny Wyżniej Chochołowskiej i do schroniska. Pętle tę należało przebyć dwa razy i na tym nie koniec: z Wyżniej Chochołowskiej „podbieg” na przełęcz pod Wołowcem, zjazd do Wyżniej Chochołowskiej i stamtąd do mety koło schroniska. W sumie 23,1 km z przewyższeniem 1700 metrów- niby nic ale, telemarkowym chartom dało nieźle w d…. .

Najlepszy okazał się Grzegorz Bargiel z czasem 2:49:23.7 określił trasę jako mało męczącą, podczas gdy najszybszy tele-zawodnik Michał Trzebunia uzyskał 4:38:51.7 kończąc na 11 pozycji. Warto tutaj zwrócić uwagę na determinację Piotra Gąsiorowskiego, który to w stanie skrajnego wyczerpania dotarł do mety z blisko 5 godzinnym czasem (brakło niecałe 6 minut – „dorobi” następnym razem, żeby było równo) i uzyskując 12 miejsce.

Ogólnie rzecz biorąc impreza była bardzo udana , trasa technicznie nie była trudna, wszystko było dobrze zorganizowane, a każdy startujący otrzymał nagrodę. Miejmy nadzieję, że w przyszłym roku będzie widać więcej zawodników z pod znaku wolnej pięty, którzy stawią czoła górskiej zimie i silnemu lobby ski-alpinistów na protezach (blokada w zjeździe!).

Autor: Piotr Gąsiorowski i Michał Trzebunia

 

 

lut 092001
 

W dniach 17-18.II.2001 w Kluszkowcach koło Czorsztyna odbyła się impreza, którą z pewnym przymrużeniem oka nazwaliśmy I Polskim Spotkaniem Telemarkowym. Celem tego nieformalnego zjazdu było spotkanie się osób jeżdżących i zainteresowanych telemarkiem, które poznały się dzięki Polskiej Stronie Telemarkowej i liście dyskusyjnej. Innymi słowy chodziło o wspólną jazdę telemarkiem, wymianę doświadczeń i dobrą zabawę.

Ze względu na fatalne warunki śniegowe w tym okresie pierwotne miejsce spotkania, czyli Wierchomla zostało zmienione na Kluszkowce. Pogoda była też jedną z przyczyn nieco gorszej frekwencji niż się początkowo spodziewaliśmy – no cóż, ale tak to już bywa w naszym klimacie. Przyjechali ludzie z całej Polski: z Warszawy, Krakowa, Zakopanego, Nowego Sącza – co prawda było nas w sumie tylko sześciu, lecz sądzę że można już mówić o ogólnopolskim wymiarze tej imprezy :-)

 

Piotrek Gąsiorowski zaszczepił w nas zamiłowanie do skoków (Małyszomania ???) i obeszło się bez poważniejszych wypadków. Niestety skocznia o punkcie konstrukcyjnym K=2,5 m, której używaliśmy do naszych prób szybko została zniwelowana do poziomu gleby i musieliśmy się zadowolić zwykłą muldą K=1,5 m :-) A skok ekstremalny z miejscowej stodoły nie doszedł do skutku, gdyż nie byliśmy pewni konsekwencji prawnych jakie Prawo Budowlane przewiduje wobec skoczka w przypadku wywołania szkód (np. oberwanie kilku desek). Tak swoją drogą skoki z dachu w polskich warunkach mogą stanowić doskonały substytut skoków ze skoczni narciarskiej – i tu Krokiew i tu krokiew.

Być może udało się również w czasie spotkania pchnąć nieco do przodu technikę telemarkową (piszę „być może” ponieważ nie jestem pewien, czy ktoś juz tego wcześniej nie wymyślił). Chodzi o zastosowanie pozycji „tele jajo” – narciarz w głębokim przysiadzie siada na pięcie swego buta, dzięki czemu uzyskuje się pozycję wręcz doskonałą aerodynamicznie. Lepszy współczynnik oporu osiąga się jedynie jeżdżąc tzw. „doggy style” (należy klęknąć obydwoma kolanami na nartach i schować się za dziobami swoich nart). Jednak „tele jajo” jest niewątpliwie znacznie bardziej stabilne od „doggy”. Dzięki pozycji „tele jajo” można uzyskiwać duże prędkości w jeździe na wprost lub w ogóle poruszać się do przodu, gdy ma się silny przeciwny wiatr (jak to było w niedzielę w Kluszkowcach).

Poza tym, zgodnie z przypuszczeniami jazda „stadna” telemarkiem sprawia znacznie więcej frajdy niż indywidualna walka ze stokiem. Nasza grupa została zauważona na stoku i spotykaliśmy się nawet z wyrazami sympatii zwłaszcza ze strony starszych narciarzy, którzy telemarkiem jeździli w nieco odleglejszych czasach.

Najcenniejsza w tym wszystkim była jednak możliwość poznania ludzi, którzy dzielą wspólne pasje: góry, narty i telemark. I w tym tkwi sens organizowania tego typu spotkań.

Autor: Wojciech Rogowski